Twórczość Clive’a Cusslera

Jak zacząć, to z grubej rury! Oto pierwszy i zarazem najdłuższy tekst w moim blogu. 130 (!) punktów, ponad 10 tys. wyrazów i przeszło 63 tys. znaków! Oto efekt kilkumiesięcznych prób wysłuchania dwóch książek Clive Cusslera. Kilkumiesięcznych, bo piramidalnych kretynizmów — które „za oceanem” (i nie tylko!) miliony debili uznają za wybitną literaturę — żadną siłą nie da się „łyknąć naraz”!

W całym swoim życiu miałem okazję przeczytać lub wysłuchać kilka „dzieł” Clive’a Cusslera. Obecnie: „Atlantydę odnalezioną” i „Czarny wiatr” oraz — w zamierzchłej przeszłości — kilka innych. Nie pamiętam ich tytułów, ale wiem, że wszystkie one, włącznie z tymi dwiema, były na jedno kopyto. Recenzuję więc całość twórczości tego amerykańskiego „pisarza”, którego wszystkie publikacje można by określić krótko — „dno”. Uwaga — to jest prawdopodobnie najdłuższy wpis w moim blogu! Tylko dla naprawdę wytrwałych…

Jeszcze, zanim przejdę do konkretów, małe wyjaśnienie. Niniejszy tekst jest całkowicie sprzeczny z regułą neutralnego punktu widzenia. Nie ukrywam, że prezentuję całkowicie własne zdanie. Jednocześnie nie zostawiam na Clive Cusslerze suchej nitki – uważając go za ignoranta, kretyna, durnia i imbecyla jednocześnie. Jeżeli komuś przeszkadza takie podejście, to uprzejmie proszę, aby odpuścił sobie dalszą lekturę tego tekstu.

Książki Clive’a Cusslera w sensie ogólnym to takie bajki z pogranicza science-fiction i szalonych przygód, dziejące się w dziewięćdziesięciu procentach pod wodą, nad nią lub w pobliżu jakichś większych, czy mniejszych zbiorników wodnych. Lektura lekka, w tym sensie, że nie angażuje zbytnio szarych komórek. Przyjemna nie jest absolutnie, bo co rusz rażą oczywiste błędy i absurdy. Ich ilość, mówi sama za siebie i wręcz poraża.

Książki tego autora mogą nadać się na szare jesienne i zimowe wieczory wyłącznie dla bardzo niewymagających czytelników. Takich, których nie rażą często bardzo liczne (średnio jeden na akapit, czasem kilka w pojedynczym zdaniu) błędy, braki spójności, logiki i sensu. Krótko mówiąc, dla tych, których nie razi wszechobecne wrażenie, że autor ze wszech miar usiłuje zrobić z czytelnika kompletnego kretyna i ignoranta, jakim sam jest. Dołóżmy do tego patetyczny, politycznie-poprawny, wydumany i gloryfikujący wszystko, co amerykańskie język i mniej, więcej będziemy mieli obraz całości.

A teraz konkrety, które usiłowałem jako tako pogrupować. Choć ze względu na ich ilość było to trudne zadanie. Konkretne przykłady są zbiorem wymieszanym z obu wysłuchanych przeze mnie książek („Atlantyda odnaleziona” i „Czarny wiatr„) i nie są ułożone w chronologicznej kolejności. Ale i tak dają świetny obraz tego, na co porywamy się, sięgając po jakąkolwiek książkę tego autora.

Błędy

Ważnym, niemalże fundamentalnym elementem twórczości Clive’a Cusslera są błędy, braki logiki i spójności oraz ignorowanie stanu wiedzy. Do tego dochodzi przymykanie oka na ewidentne błędy faktologiczne, czy wręcz zaprzeczanie samemu sobie. Miejscami ma się wręcz wrażenie, że autor tak mocno podniecił się samym faktem napisania kolejnej książki, iż ani razu nawet jej nie przeczytał w całości. Nie zrobił tego również nikt w wydawnictwie…

1. Wpierw dowiadujemy się, że radiooperator umarł przy radiostacji i nie udało mu się nawet jej dotknąć. Kilka stron dalej okazuje się, że nie tylko do niej dotarł, ale jeszcze przed śmiercią udało się mu wezwać pomoc.

2. Napastników jest trzech. Każdy z nich ma po jednym pistolecie. Główny bohater (nie mający przy sobie żadnej broni palnej!) jednego z nich obezwładnia, zabiera mu pistolet i przy jego pomocy zabija dwóch pozostałych. Zostawia swojemu partnerowi jeden pistolet, nakazuje mu pilnować nieprzytomnego i strzelać w razie potrzeby, pozostałe dwa zabiera ze sobą i odchodzi. Chwilę później, przy przeszukaniu go, okazuje się, że ma przy sobie… trzy pistolety. Trzy odjąć jeden to dwa i wie to nawet pięcioletnie dziecko. Pan Cussler niestety tego nie wie.

3. Jeden ze współpracowników NUMA (agencji rządowej w której pracuje główny bohater książek), informatyk, ma dwie córki-bliźniaczki. W „Czarnym wietrze”, którego akcja dzieje się w 2007 roku obie mają po 14 lat. W książce „Atlantyda odnaleziona”, której akcja dzieje się sześć lat wcześniej, w 2001 roku one już są nastolatkami (wedle rachuby powinny mieć wówczas po osiem lat). Znowu problemy z matematyką, panie autor?

4. Geografia też nie jest mocną stroną Clive’a Cusslera. W jednym z rozdziałów książki „Atlantyda odnaleziona” czytamy, że samolot wystartował z Kapsztadu, a na docelową wyspę doleciał w cztery godziny ze średnią prędkością 450 km/h. To po przemnożeniu daje jak w pysk 1800 km. Zaś kilka stron dalej jeden z bohaterów stwierdza, że właśnie są „w odległości 3000 km od najbliższego zamieszkanego lądu„. Jakby ktoś nie wiedział, to najbardziej odległym miejscem na Ziemi jest punkt na Pacyfiku o współrzędnych 47°39′ S 120°0′ W. Z tego miejsca do najbliższego lądu jest 2575 kilometrów. Zaś najbardziej odległą społecznością świata są mieszkańcy wyspy Święta Helena (Tristan da Cunha) na Oceanie Atlantyckim. Do najbliższych sąsiadów (zamieszkałego lądu) mają 2435 kilometrów. Nie ma na Ziemi takiego miejsca, z którego byłoby 3000 km do najbliższego lądu.

5. W odkrytej komnacie znaleziono nierozpoznane znaki, nie pasujące do żadnego znanego ludzkości języka. Sfotografowano je, przetworzono do postaci cyfrowej i rozpoczęto ich analizę. Po kilkunastu godzinach okazało się, że odcyfrowano tylko znaki będące cyframi, z liter – ani jednej. Tak twierdzi autor w jednym miejscu po to, by kilkadziesiąt linijek dalej stwierdzić: „Tekst prawdopodobnie opisuje jakąś starożytną katastrofę„. Skoro nie rozpoznali ani jednej litery, to skąd mogą mieć jakiekolwiek pojęcie, o czym jest dany tekst? Równie dobrze mógłby to być przepis na indyka w sosie beszamelowym albo rachunek za gaz!

6. Obsydianowe czaszki, o których Cussler wałkuje przez całą pierwszą część książki, znikają z niej dalej, jak za dotknięciem magicznej różdżki i nie pojawiają się więcej w żadnym innym wątku. Nie występują nigdzie dalej w książce! Mam nieodparte wrażenie, że autor naczytał się jakiś bredni lub poznał nowe, intrygująco brzmiące słówko i na siłę musiał dorzucić je do bigosu swojej opowieści – mimo, że nie miał najmniejszego pomysłu na rozwinięcie dalej tego wątku. Albo może po prostu pisząc drugą część… zapomniał o tym, o czym pisał w pierwszej?

7. Starożytny przekaz mówi o dwóch kometach, które ponad dziewięć tysięcy lat temu znalazły się na kursie kolizyjnym _z Ziemią. Kilka linijek dalej dowiadujemy się, że tylko jedna z nich uderzyła w naszą planetę. Druga „_minęła Słońce i znikła w dalekim kosmosie„. Teraz pozostaje jedynie ustalić, czy Ziemia zrobiła unik, czy komecie się odwidziało i dlatego nie trafiła?

8. Kapsztad leży w… Ameryce Południowej, a nie w Republice Południowej Afryki. Tak łatwo pomylić te nazwy, prawda? Ameryka Południowa, Afryka Południowa – brzmią podobnie. Do tego w prehistorii stanowiły jeden kontynent… Dość kpin! Stwierdzenie w jednym miejscu, że ranny bohater został wysłany do szpitala w Kapsztadzie, a kilkanaście stron dalej – że ranną nogę perfekcyjnie wyleczył mu chirurg w Ameryce Południowej świadczy albo o ignorancji autora albo o braku fundamentalnej wiedzy z zakresu geografii.

9. Błąd warsztatowy: Spotyka się grupa osób, w której wszyscy stwierdzają, że czytali przedłożony wcześniej raport. Następnie autor przez kilkanaście stron (!) wlecze dialog między tymi osobami i opisuje całą zawartość rzekomo czytanego raportu sugerując, że większość osób nie ma o nim bladego pojęcia i musi on być im dopiero przedstawiony.

10. „Źli” zbudowali cztery gigantyczne statki o naprawdę imponujących wymiarach — cztery kilometry długości i pół kilometra szerokości każdy. To daje równo dwa kilometry kwadratowe powierzchni. Nie podejmuję się dyskusji, czy takie coś w ogóle mogłoby pływać i nie zatonęłoby w pięć sekund po pierwszym wodowaniu? Na 95% tak, ale nie jestem specjalistą od wyporności okrętów. Lecz nie o to mi chodzi. Według Cusslera na tej powierzchni zgromadzono po jednej parze każdego gatunku zwierząt żyjącego współcześnie na Ziemi (Arka Noego XXI wieku). Według Wikipedii, w 1995 roku (czyli cztery lata przed napisaniem książki) eksperci powołani przez ONZ ustalili, że opisano ok. 1,75 mln gatunków organizmów żywych. Razy dwa (para) mamy więc 3,5 miliona sztuk zwierząt. Daje to jedną sztukę na… pół metra kwadratowego statku. Nie uwzględniając w tym powierzchni zajmowanej przez infrastrukturę (ściany, klatki, urządzenia do karmienia). Oraz pomijając logistykę przy przewożeniu zwierząt z całego świata w jedno miejsce. O separacji tak, by jedne nie stały się posiłkiem drugich, pielęgnacji, karmieniu, usuwaniu odchodów to już nawet się nie będę silił, żeby nawet wspomnieć. Założenie istnienia takiego statku w książce to piramidalny absurd. Ale Cussler grzęźnie w swoją głupotę jeszcze bardziej — dokładając kilka stron dalej, że nie tylko po parze każdego gatunku, ale jeszcze… pięćdziesiąt tysięcy ludzi oraz… trzoda hodowlana do wyżywienia dwustu pięćdziesięciu tysięcy ludzi przez kilka miesięcy planowanej powodzi! Po przeczytaniu tego fragmentu chyba najbardziej zawzięci fani twórczości tego pseudo-pisarzyny chyba ostatecznie uwierzyli, że jest on kretynem, robi ze swoich czytelników skrajnych idiotów i trzeba być naprawdę skończonym głupkiem, by tracić czas na czytanie takich dyrdymałów!

11. Ten pan miejscami sprawia wrażenie, że nie skończył nawet podstawówki i po prostu nie umie liczyć — ma problemy nawet z prostym mnożeniem! Drugi statek z flotylli „Arki Noego XXI wieku”, mający te same wymiary , służy jako gigantyczne pole uprawne. Dwa kilometry kwadratowe (4000 m x 500 m = 2 000 000 metrów kwadratowych) to dwieście hektarów. Cusslerowi „udało się” na tej powierzchni „upchnąć” dwadzieścia tysięcy hektarów upraw, czyli sto razy więcej! Chociaż możliwe, że tutaj to akurat tłumacz błysnął!

12. Te cztery gigantyczne statki, zarekwirowane od „złych” po ich ostatecznej przegranej, zaczęły służyć jako ogromne transportowce dla ludzi i towarów. Autor „zapomniał”, że na świecie nie ma ani jednego portu zdolnego przyjąć statek o wymiarach 4000 na 500 metrów! Bo gdyby nawet okręt o długości czterech kilometrów nie zatonął w chwilę po zwodowaniu, to jak niby miałby zakręcać w meandrach wejść do portów, dokować itp. itd.?

13. Na jednym z takich statków, na powierzchni dwóch kilometrów kwadratowych autor zaplanował „upchnąć”… sto dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. To daje gęstość zaludnienia wynoszącą 62 500 mieszkańców na jeden kilometr kwadratowy, czyli 3,7 raza więcej niż w najgęściej zaludnionym mikro-państwie świata (Monako) i sto dwadzieścia pięć razy więcej niż najgęściej zaludnione wielkopowierzchniowe państwo świata (Korea Południowa). Na jedną osobę przypadałyby więc 16 metrów kwadratowych. Co, po odjęciu ścian, schodów, wind, tuneli, szaf, mebli i całej infrastruktury pomocniczej z pewnością skurczyłoby się do pewnie nie więcej, niż pięciu metrów kwadratowych. Nie przeszkadza to jednak Cusslerowi snuć długaśne opisy o wielgachnych apartamentach, w których mógłby bez problemów zaparkować mały samolot.

14. Owe 125 000 mieszkańców ma mieszkać w „blokowisku” o wysokości 31 pięter. To daje przeszło 4030 mieszkańców na jedno piętro i średnio tysiąc trzysta apartamentów na piętro. Albo znacznie przekroczone najbardziej elastyczne granice absurdu albo znowu strach przed użyciem kalkulatora.

15. Kometa uderzyła w Ziemię w roku 7100 p.n.e. Dla autora raz jest to „dziewięć tysięcy lat temu”, a innym razem „dziesięć tysięcy lat temu”. Tysiąc lat w tą, czy w tamtą… kto tam by się w Hameryce przejmował jakąś głupią matematyką.

16. Multimiloner (posiadający zapewne niejeden własny samolot) na pokonanie odległości pomiędzy Buenos Aires a Antarktydą i z powrotem (ok. 13 000 km w linii prostej, w dwie strony) będzie potrzebował według Cusslera dwóch dni. Faktycznie, szybki samolot odrzutowy potrzebuje na to ok. 13-14 godzin. Znowu problemy z matematyką, czy może tym razem z geografią?

17. W jednym miejscu książki autor twierdzi, że gigantyczna, wyimaginowana firma potrzebowała całe lata, by sprzedawać swoje ogromne zasoby złota i nie spowodować (zbyt szybką sprzedażą) znacznego spadku wartości tego kruszcu. Lecz, gdy przyszło do operacji odwrotnej to bez żadnych problemów udało się jej skupić złoto o wartości kilkuset miliardów dolarów w zaledwie kilka tygodni i nie spowodować tym znacznego wzrostu wartości tego metalu szlachetnego. Przy czym, jedna uncja (ok. 1/35 kilograma) złota kosztuje obecnie ok. 730 dolarów. Uwzględniając różnice w kursie i zaokrąglenia można założyć, że za trzysta miliardów dolarów można kupić 410 000 000 uncji, czyli jedenaście i pół tysiąca ton złota! Jest fizycznie i technicznie niemożliwe, żeby zakup takiej ilości złota pozostał zupełnie niezauważony, ani aby tym bardziej nie zachwiał światowej gospodarki powodując gwałtownego skoku ceny złota. Tym razem problemy z fundamentalną ekonomią?

18. Ciągnąc dalej ten wątek – rodzina multimilionerów przewidując (planując) zagładę ludzkości, zamienia wszystkie swoje pieniądze w złoto, bo — jak twierdzi Clive Cussler — pieniądze po katastrofie będą bezwartościowe. Natomiast, jaką wartość będzie miało złoto? Jeżeli wedle założeń tych paranoików (i autora) po katastrofie poza nimi nie przeżyje nikt? Kwestia doboru waluty dla kontrolowania wymiany dóbr jest w tak skrajnej sytuacji całkowicie umowna. Mogliby płacić (między sobą!) pieniędzmi, złotem lub nawet odpowiednio oznakowanymi kawałkami papieru toaletowego!

19. Uderzenie komety w przeszłości spowodowało potężny kataklizm. Cussler nie potrafi się jednak zdecydować, jakie były jego efekty. W jednym miejscu stwierdza, że na kilkanaście lat zapanowały na Ziemi takie warunki, iż wyginęło 99% ludzi oraz 99% gatunków zwierząt i przerwany został łańcuch pokarmowy. W innym miejscu stwierdza z kolei, że prymitywne ludy, które schroniły się wysoko w górach przetrwały. Pewnie jadły korzonki, skoro łańcuch żywieniowy padł!

20. Ostatecznie wygrywa wersja teorii katastroficznej — zalane zostały wszystkie wyspy świata! Pan Cussler zapomniał, że jest fizycznie niemożliwe, aby jednocześnie zalane zostały wszystkie lądy. Od uformowania się naszej planety prawie 4,6 miliarda lat temu, całkowitej ilości wody na Ziemi nie przybyło (bo niby skąd?), ani nie ubyło (bo niby jak?) nawet o litr! Od miliardów lat krąży ona w cyklu zamkniętym, pod różnymi postaciami. Gdyby więc tak znaczna część lądów została zalana, to w innej części globu porównywalnie wielka część lądu zostałaby odkryta w wyniku odpływu oceanu. Uderzenie jakiegokolwiek ciała wodnego może co najwyżej przemieścić znaczne masy wody. Nie dopompuje nowych ilości, aby absurdalne teorie Clive Cusslera mogły mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Jedynym wyjściem byłoby tu stopienie się lodowców – wówczas ilość wody by wzrosła (zmieniłby się stan skupienia znacznych ilości lodu). Ale przecież nawet to nie pozwoliłoby na przykrycie wszystkich wysp świata.

21. Kilkanaście stron dalej po raz trzeci pan Cussler decyduje się poprzeć teorię katastroficzną twierdząc, że wybuchły wszystkie wulkany i zalały wszystkie lądy warstwą lawy o grubości dwóch kilometrów. Jakim cudem w takim razie przetrwała jakakolwiek forma życia na Ziemi (jakim cudem istniejemy my i skąd do cholery wzięły się w takim razie takie matoły, jak Clive Cussler?), skoro woda i lawa zalały wszystko? Pytania typu, skąd wzięło się tyle lawy (sto pięćdziesiąt milionów kilometrów powierzchni lądów na naszej pięknej planecie razy dwa kilometry wysokości to naprawdę dużo) lub co ma wspólnego uderzenie komety z wybuchem wszystkich wulkanów na Ziemi, przemilczmy może…

22. Uderzenie drugiej komety, współcześnie, ma według „złych” wywołać na Atlantyku fale tsunami kilkukilometrowej wysokości i zalać Europę „aż po Ural” (czyli praktycznie całą). Jednocześnie na Pacyfiku nie powinny nastąpić żadne zmiany, bo „źli” planują po katastrofie osiedlić się w leżącym obecnie na oceanem San Francisco. Nie rozumiem (autor tych książek chyba również) dlaczego zmiany miałyby dotyczyć tylko jednego oceanu? Skoro jest to w sumie jeden wielki zbiornik wodny i tak gigantycznej wielkości fale nie rozeszłyby się po jednym oceanie tylko z pewnością kilkakrotnie okrążyłyby Ziemię przed wygaśnięciem.

23. Według Cusslera, dziewięć tysięcy lat temu żadne wyspy, ani kontynenty nie były na stałe przytwierdzone do płaszcza ziemskiego, tylko… pływały na powierzchni oceanów! Dopiero uderzenie komety i wywołany tym kataklizm spowodował, że kontynenty… zatonęły. To jest jeden z tych momentów, w których zastanawiam się, czy niektórych autorów nie należałoby wysłać do zakładów zamkniętych, a niektórych wydawców karać ciężkimi karami finansowymi za marnowanie drogocennych drzew zużytych na produkcję papieru użytego do wydania tak piramidalnych steków bzdur, popisanych w psychicznym amoku przez skretyniałych pismaków?

24. Powyższa teoria nie przeszkadza Cusslerowi twierdzić jednocześnie, że uderzenie komety w Ziemię spowodowało przesunięcie się Antarktydy od swego pierwotnego położenia o… 3000 kilometrów! Jakim cudem, skoro lądy pływały? Woda na nie naparła? To nie zalała ich w końcu? Geolodzy i tektonicy światowi (oprócz tych ze Stanów Zjednoczonych) właśnie zemdleli z wrażenia lub popełnili zbiorowe samobójstwo. Ich bowiem uczyli w szkołach, że normalny dryf kontynentalny wynosi 15-70 mm na rok, a uderzenie największej nawet komety miałoby na niego niewielki wpływ. Widać jednak, że geolodzy amerykańscy czytali „inne” książki (oraz Clive Cussler).

25. Autor twierdzi, że Albert Einstein był… geologiem i tektonikiem. Rzekomo dopiero jego badania w tych obszarach nauki spowodowały, że powyższa teoria znalazła uznanie wśród naukowców. Przeczytałem dwie biografie Einsteina i nie znalazłem w nich na ten temat najmniejszej wzmianki. Możliwe, że Clive Cussler czytał „inne” biografie tego wielkiego fizyka. A może w ogóle nic nie czytał? Czy jest możliwe opanowanie nauki pisania przy jednoczesnym braku umiejętności czytania?

26. Uznaje się, że trzęsienie ziemi o magnitudzie 11 w skali Richtera lub większej albo uderzenie w naszą planetę obiektu, którego upadek wyzwoliłby porównywalną ilość energii spowodowałoby rozerwanie Ziemi na kawałki i natychmiastową zagładę całego życia na niej. Nie przeszkadza to jednak panu Cusslerowi snuć teorię, że wspomniane powyżej uderzenie komety miało magnitudę 12 w skali Richtera.

27. „W pobliżu” bazy „złych” na Antarktydzie jest amerykańska baza badawcza „Little America Six”. Raz jest ona 250 km od bazy „złych”, kilka stron dalej okazuje się, że główni bohaterowie będą musieli przejść tylko 100 km, żeby do niej dotrzeć. Raz „Little America Six” leży nad Zatoką Okuna, a innym razem to baza „złych” jest w jej pobliżu.

28. Clive Cussler ma „ciekawą” manię umieszczania samego siebie (wymienionego z imienia i nazwiska), jako postaci epizodycznej w każdej ze swoich książek. Szkoda tylko, że przy okazji „trochę” mu się myli. W książce „Atlantyda odnaleziona”, które akcja dzieje się w 2001 roku, główny bohater (w każdej książce ten sam, jedyny w swoim rodzaju i niezastąpiony Dirk Pitt, przy którym nawet Chuck Norris blednie!) zna Clive Cusslera. Natomiast w „Czarnym wietrze”, dziejącym się w 2007 roku ma niewątpliwą przyjemność po raz kolejny poznać go „po raz pierwszy w życiu”.

29. U Cusslera operatorzy ciężkiego sprzętu arktycznego mogą prowadzić go w… podkoszulkach! Albowiem grzejniki we wnętrzu utrzymują temperaturę osiemnastu stopni Celsjusza (czyli pokojową). Na fakt, że podniesienie temperatury od otoczenia (około -40) do +18 prawdopodobnie zużywano by więcej paliwa niż na sam ruch maszyny autor nie zwraca uwagi. Tak samo, jak na fakt, że naprawdę pracownicy stacji arktycznych prowadzą ciężki sprzęt ubrani identycznie, jak na zewnątrz – w kilka warstw kurtek i swetrów, bo w kabinach faktycznie panuje przeraźliwe zimno, a nie „przyjemne ciepło”. Zastanawiam się też, jak sprzęt we wnętrzu którego panuje temperatura osiemnastu stopni Celsjusza powyżej zera radziłby sobie na… arktycznym lodzie?

30. GPS rzekomo nie działa na Antarktydzie, bo… nie ma tam ani jednego satelity. Kilkanaście stron dalej okazuje się, że jednak jakiś satelita jest — dzięki niemu działa przekaz radiowy pomiędzy Antarktydą a USA. Wiem, wiem… przyleciał i odleciał.

31. Spadochroniarze wyskoczyli na wysokości dokładnie 10 000 m. Kilka stron dalej jeden z nich, po paru minutach swobodnego spadku dotarł do wysokości… 10 100 m…

32. Cussler „puszcza” swoich spadochroniarzy z prędkością 250 km/h. Podczas, gdy… (informacja z encyklopedii fizyki) „skoczkowie nurkujący w powietrzu przed otwarciem spadochronu poruszają się z maksymalną prędkością 193 km/h. Grawitacja ziemska jest równoważona z gęstością powietrza i jest technicznie niemożliwe by w tych warunkach poruszać się szybciej„. No, ale to polska encyklopedia fizyki. W Hameryce jej nie znają (dobre pytanie, czy tam w ogóle wiedzą, że „fizyka” to nie jest sos do barbecue?).

33. Zdaniem autora, większość rowerzystów porusza się z prędkością 40 km/h. Cóż… na zwykłym rowerze, na idealnie gładkiej nawierzchni jezdni i przy okazji na niezłym spadzie udało mi się rozpędzić rower to prędkości 43 km/h. Na bardzo krótkim dystansie. Ale to w Polsce. W USA większość rowerzystów porusza się w każdych warunkach bez żądnych problemów z taką właśnie prędkością.

34. Ci „źli” zbudowali na Antarktydzie bazę i mają tam „zabawkę”, która zrobi „bum”, a w konsekwencji doprowadzi do zagłady całą ludzkość. Najprostsze rozwiązanie, typu zniszczenie tej bazy przy pomocy rakiety wystrzelonej z pokładu statku nie wchodzi w rachubę — musi być przecież miejsce na popisówę i ratowanie świata przez głównego bohatera. Najzabawniejsze w tym wszystki jest jednak, jak Cussler gubi się w tłumaczeniu łatwowiernemu i naiwnemu czytelnikowi, czemu nie można użyć tej rakiety. Raz używa głupich amerykańsko-moralnych argumentów — bo mogliby zginąć niewinni ludzie. To już jest brednia sama w sobie. Po pierwsze, to przecież najemnicy „złych”, więc tacy oni niewinni, jak Cussler inteligentny. Po drugie — gdyby nawet byli niewinni, to pokażcie mi takiego, który mając do wyboru: śmierć kilkuset kontra śmierć siedmiu miliardów, wybierze to pierwsze rozwiązanie. Dobra, ale nic to. Za drugim razem natomiast pada argument techniczny. Rakiety nie można wystrzelić, bo „źli” mają „siuperhiper” radar i jak się zorientują, że rakieta leci, to i tak nacisną „czerwony guzik” i rozpiździelą Ziemię całą…

35. Oddział szturmowy z Kapsztadu dotrze na Antarktydę tylko o trzy godziny wcześniej niż oddział szturmowy z USA mimo, że według mapy ta druga trasa jest prawie dwa razy dłuższa. W pierwszym przypadku mamy 7 100 km, w drugim — nieco ponad 14 000 km (liczone do punktu na Antarktydzie, gdzie rozgrywa się akcja książki). Za pierwsze pieniądze zarobione na tym blogu kupię panu Cusslerowi książkę do geografii po angielsku i kalkulator.

36. W celu zaatakowania bazy „złych” można wysłać bombowce stealth z pokładu jakiegoś lotniskowca, przepływającego blisko Antarktydy. Nie można jednak wysłać z niego oddziału szturmowego. W pierwszym przypadku autor stwierdza, że samoloty dotrą do celu w mniej niż 20 minut. W drugim — wysyła żołnierzy z baz w Kapsztadzie i USA (czas przybycia — kilka-kilkanaście godzin). Dlaczego samoloty można wysłać z lotniskowca, a dokonanie desantu piechoty jest nie możliwe — wie tylko sam Cussler i jego wydawcy.

37. Mający siedemnaście metrów długości i ważący kilka ton ciężki pojazd polarny może bez żadnych problemów, po uderzeniu w mającego 75 metrów długości i ważącego 180 ton Airbusa, obrócić go o dziewięćdziesiąt stopni. Później, nie ucierpiawszy w zderzeniu nic — może spokojnie odjechać dalej i rozwalić jeszcze dwa inne samoloty. Umarłem w butach.

38. W paku lodowym pod naporem setek tysięcy ton lodu wykuto grotę-hangar o rozmiarach mogących pomieścić… dwa Airbusy A340, trzeci mały samolot odrzutowy, setki ton sprzętu w skrzyniach oraz kilkaset osób. Nie jestem specjalistą z zakresu budownictwa i glacjologii, więc nie jestem pewien, czy tak gigantyczna otwarta przestrzeń pod setkami tysięcy ton lodu mogłaby istnieć i nie zawalić się? Moje rozmyślania na ten temat przerwał sam Clive Cussler, który kilkanaście stron dalej stwierdził, że wewnątrz tego hangaru utrzymywana była… temperatura pokojowa, +18 stopni Celsjusza. Gdy to przeczytałem to zacząłem wyć ze śmiechu! Pomijam niewyobrażalne wprost ilości energii dla ogrzania tak ogromnego pomieszczenia (o ile w ogóle miałoby ono szansę zaistnieć). Poza tym, autor nie wie, zapomniał lub celowo zignorował fakt, że przy tak wysokiej temperaturze lód zacząłby się topić w piorunującym tempie i cała konstrukcja zawaliłaby się na łby wszystkich zgromadzonych w środku.

39. Główni bohaterowie oficjalnie mieli polecieć z Buenos Aires do Waszyngtonu (8400 km według Wikimapii; czas przelotu — ok. 9 godzin). Zamiast tego poszli na „samowolkę” i:

  • polecieli do bazy Little America Six na Antarktydzie (6500 km od Buenos Aires; czas przelotu — ok. 7 godzin),
  • zjedli obiad i odstawili kilka gadek w stylu amerykańskim,
  • poczekali godzinę na dokończenie remontu ich „siuperpolarnego autka”,
  • przebyli nim sto 100 lub 250 km (patrz punkt 27), ze średnią prędkością 50 km/h, co zajęło im dwie lub pięć godzin,
  • wreszcie zrobili totalny rozpiździel w bazie „złych” i powstrzymali zagładę świata.

To wszystko, według słów autora, miało mi zająć o godzinę mniej, niż lot samolotem z Buenos Aires do Waszyngtonu. Czyli osiem godzin. Czyli odejmując czas lotu do Little America Six, na wszystko pozostałe mieli… godzinę. Kalkulator, panie Cussler, kalkulator!

40. Wszystkie gazy trujące można rozpoznać węchem. Jeżeli coś nie pachnie — z pewnością nie jest trujące (tak stwierdza jeden z bohaterów). O bezzapachowej broni chemicznej lub biologicznej pan Cussler nie słyszał. O zabójczym a bezwonnym tlenku węgla, również.

41. Na końcu książki główny bohater stwierdza wobec złych, że czeka ich rozprawa sądowa za ich czyny przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym za zbrodnię przeciwko ludzkości. Autor zapomniał, że owe ludobójstwo „źli” tylko usiłowali dokonać. W czym dzielnie przeszkodził im główny bohater. Za coś takiego nie staje się przez MTK. Za kilka lub kilkanaście osób, które posłali do piachu w trakcie realizacji swojego planu, staje się przed zwykłym sądem. Ale, kurna, przecież musiało powiać amerykańskim durno-patriotyzmem na koniec.

42. Po „rozwiązaniu” problemu „złych” na Antarktydę przylatują całe chmary samolotów wiozących naukowców chcących zbadać starożytne miasto pod lodem. Pierwsze z nich lądują, zanim jeszcze odlecą samoloty z najemnikami „złych”. Specjalne przygotowanie do pobytu na Antarktydzie nie jest potrzebne — można się tam przecież wybrać w szortach, prosto z domku letniskowego na Hawajach! No, ale przecież pośpiech tych naukowców jest w pełni uzasadniony. Każdy chciałby na własne oczy zobaczyć te piramidalne absurdy, kpiące w żywe oczy z chyba wszystkich nowoczesnych nauk, które Clive Cussler natłukł był w swojej książce.

43. Mercedes wpada w poślizg i uderza w tył pędzącej na równoległym pasie cysterny z mlekiem. Kilka sekund później — z niewyjaśnionych przyczyn — znajduje się pomiędzy kołami jej naczepy, tak idealnie, że ta zamiast odbić go na pobocze lub boczny pas, ciężarówka przejeżdża po nim, doszczętnie go niszcząc. Może Cusslerowi nie zgadzał się rachunek zabitych i na szybko dorobił mało realną bajeczkę o dodatkowych trupach w zmiażdżonym samochodzie?

44. Sytuacja wygląda następująco. „Źli” planują rozerwanie lodowca przy pomocy dużej ilości ładunków, które ma w efekcie po paru godzinach doprowadzić do zagłady ludzkości. Aby ową zagładę przetrwać — 95% członków „rodziny” znajduje się na statkach ewakuacyjnych w Argentynie. Trzech pozostałych przedstawicieli dogląda na Antarktydzie odpalenia ładunków, po czym szybciutko ma się stamtąd zebrać samolotami na te statki. Eksplozja zostaje przerwana, a „źli” na Antarktydzie złapani lub wybici. Chwilę później bohaterowie pakują się do samolotu, którym lecą z Antarktydy do Buenos Aires, a stamtąd od razu do USA. Po przesiadce orientują się, że zostali uprowadzeni przez… członków rodziny „złych”. Skąd oni się tam wzięli, skoro wedle ich planów o tej porze cała ludzkość miała już nie istnieć? Skąd dowiedzieli się, że plan zawiódł. Jakim cudem zorganizowali całe porwanie?

Ciekawostki

Twórczość Cusslera jest ewidentnie adresowana do Amerykanów oraz innych osób, które bez zmrużenia oka przyjmą za pewnik rzeczy tak, absurdalne, nad którymi uniósłby się typowey logicznie myślący. człowiek. Z jego książek można bowiem dowiedzieć się wielu „ciekawych” teorii i informacji. Parę tego kalibru kawałków było już powyżej. Kolejne podaję dalej.

1. Zabijanie kogoś poprzez strzelenie do niego z pistoletu jest całkowicie bezsensownym i niedopuszczalnym rozwiązaniem. Dużo lepiej jest pozostawić go przykutego łańcuchem do skalnej ściany w grocie zalewanej przez rzekę wzbierającą wraz z przypływem. W nadziei, że się utopi? Ach ten chwytający za serce dramatyzm i przerażająca wymowa tej sceny…

2. Ewentualnie można przywiązać go do wyrzutni mającej niedługo wystartować rakiety kosmicznej i oddalić się na bezpieczną odległość. Z pewnością nie będzie próbował się uwolnić tylko potulnie będzie czekał, aż usmaży go zapłon silników.

3. Motorówkę z czterema uzbrojonymi po zęby (m.in. w karabiny maszynowe!) terrorystami bez problemów może zaatakować całkowicie pozbawiony uzbrojenia sterowiec badawczy. I — w co nie wolno wątpić — wychodzi z tej konfrontacji wygrany. Rozwiązanie polegające na wylaniu na pokład motorówki kilkuset litrów paliwa, a następnie podpaleniu go rozżarzonym cygarem pilota jest tak oczywiste, że powinni uczyć tego w szkole podstawowej! Wszak nigdy nie wiadomo, komu i kiedy przyjdzie brać udział w szarży sterowca na motorówkę terrorystów. Zakładam, że owo cygaro wpędziło terrorystów w takie osłupienie, że nawet nie śmieli pomyśleć o tym, by jednym strzałem (!) zniszczyć wypełniony łatwopalnym gazem sterowiec.

4. Niewyszkolony naukowiec–nurek, pracownik naukowy jednej z podwodniackich agencji rządowych, może brać „ze strzału”, bez żadnego przygotowania udział w akcji zbrojnej wraz z grupą Navy Seals, czyli słynnych „fok” z amerykańskiej marynarki. Doskonale posługuje się on każdym rodzajem broni i ma krzepę oraz umiejętności, jak po dziesięciu latach służby zawodowej w wojsku. Jest to jednak zabieg niezbędny, po to by „pan dobry” dostąpił zaszczytu policzenia się z „panem złym”. Scenariusz, w którym „pan zły” ginie zabity przez „zwykłego” (acz odpowiednio do tego przygotowanego) żołnierza nie wchodzi w rachubę u pana Cusslera.

5. Główny bohater zabija głównego złego, w imię jakieś prywatnej vendetty. Mimo, że w alternatywie miał dostarczenie go żywego. Główny „zły” to szef siatki szpiegów i organizator wielu zamachów terrorystycznych, więc jego zeznania byłyby kluczowe w wielu sprawach. Fakt ten można jednak zignorować. Liczy się pomszczenie kilku zabitych naukowców.

6. Po co uciekać się do tak prymitywnych metod, jak strzał z AK-74 (trzymanego w ręku!). Lepiej jest obezwładnić „złego”, odstrzeliwując mu dłoń (tymże AK-74), a następnie skierować jego statek na kurs kolizyjny z płynącą po tej samej rzece pogłębiarką. By marny żywot „złego” zakończył się w iście amerykański sposób, czyli w gigantycznej kuli ognia. Szkoda tylko, że Clive Cussler nie zaprzątał sobie głowy całkiem oczywistą opcją, w której „zły”, pozostawiony zupełnie sam na statku, drugą (nieodstrzeloną) ręką zmienia kurs, by uniknąć zderzenia z ową pogłębiarką i najzwyczajniej w świecie ucieka. Autor na początku tego fragmentu sam przyznał, że „zły” dysponował najszybszym statkiem w okolicy i inne łodzie nie miały szansy go dogonić. No, ale takie rozwiązanie byłoby przecież obrzydliwie nieamerykańskie.

7. Górnik i właściciel kopalni oraz kilkunastu nieruchomości, mający na koncie dwa miliony dolarów nie zakłada własnego, wielkiego przedsiębiorstwa górniczego. Po co? Ciekawiej jest samemu nadal pracować w kopalni. Panu Cusslerowi nie przeszkadzają nawet takie absurdy, jak założenie, że ów górnik nie kupuje absolutnie żadnych maszyn, kopie w skałach przy pomocy oskarda i nie ma zamiaru inwestować nawet w pompy odwadniające mimo, że jego kopalnię zalewają wody gruntowe podnoszące się z szybkością kilku centymetrów na godzinę.

8. Wody gruntowe podnoszące się z szybkością kilku centymetrów na godzinę (pomijając fakt, że absolutnie przeczą hydrodynamice) zalałyby ową kopalnię najdalej w kilka dnia. Nie przeszkadza to jednak wspomnianemu górnikowi pracować w niej… latami.

9. Lodołamacz napotyka u wybrzeży Antarktydy łódź podwodną, którą kapitan identyfikuje na podstawie starej książki, jako U-boot U–2015 z czasów II wojny światowej. Oficjalnie uznany za zaginiony już kilkadziesiąt lat wcześniej. O mało co nie dochodzi do kolizji jego statku z tym U-bootem, a następnie stara łódź podwodna śledzi lodołamacz, płynąc przez dziesięć dni w jego kilwaterze. Te wszystkie wydarzenia nie są jednak dla kapitana statku wystarczającym argumentem, by powiadomić o wszystkim dyrektora swojej organizacji (NUMA), marynarkę wojenną USA, „Super Express” i inne tabloidy lub w ogóle narobić trochę szumu. Jakby — zdaje się — zrobił na jego miejscu każdy myślący logicznie człowiek. Nie robi tego też (ani nie sugeruje tego kapitanowi) żaden inny członek liczącej kilkadziesiąt osób załogi statku. Decyzję o powiadomieniu władz kapitan podejmuje dopiero dziesięć dni później, gdy spotyka na swoim pokładzie głównego bohatera.

10. Pozbawiony dostępu do powietrza nurek pod wodą może nie tylko prowadzić zażartą podwodną walkę przez kilka minut ale również „metodycznie wyłamywać przeciwnikowi palce„…

11. Wikipedia twierdzi, że obsydian „(…) z czasem ulega zniszczeniu, przyjmując wygląd zwyczajnej, drobnoziarnistej skały„. Clive Cussler, który czytał inne książki, uważa z kolei, że wykonana z tego materiału czaszka mogła przetrwać ponad dziewięć tysięcy lat i nie straciła nic ze swojego połysku lub gładkości.

12. Ach, ci amerykańscy twardziele! Clive Cussler twierdzi, że śmierć z głodu następuje po 60-70 dniach. Ja słyszałem, że po maksymalnie 15-20, a niezwykle rzadko zdarzały się przypadki przetrwania 30-40 dni bez jedzenia. Wikipedia mówi: „Według różnych szacunków człowiek może przeżyć bez pożywienia 2-3 tygodnie, bez wody około 7 dni„. Dłużej tylko w przypadku głębokiej hibernacji i poważnego spowolnienia procesów życiowych w organizmie.

13. Wewnątrz kopalni bez problemów działa odbiornik GPS! Cały czas wskazuje głównemu bohaterowi, którym korytarzem powinien iść. Autorowi książki nie tylko nie przeszkadza fakt, że setki metrów litej skały perfekcyjnie wprost tłumiłyby sygnał satelity. Sugeruje również, że mimo, iż dana kopalnia jest całkowicie prywatna i obecnie odwiedza ją tylko jej właściciel, a przez ostatnie siedemdziesiąt lat była nieczynna, to bez problemów można zdobyć i na owego GPS zainstalować sobie kompletne mapy tejże kopalni. Jestem zaskoczony, że pan Clive Cussler nie dał swoim bohaterom możliwości korzystania z telefonów komórkowych wewnątrz kopalni.

14. Pozwolił za to jeździć im wewnątrz niej na… motorach! Ale tylko… w korytarzach naturalnie wydrążonych niegdyś przez wodę. Te, wykonane przez człowieka i podparte drewnianymi słupami, groziłyby zawaleniem w wyniku wibracji… wewnątrz tych słupów! O tym, że wibracje rozsadzają skały, a nie drewno autor ani wydawca raczej nie słyszeli. Czytali „inne” książki?

15. Można bez problemów pilotować samolot w następującym trybie: pilot ucina sobie dziesięciominutową drzemkę, następnie budzi się, sprawdza przyrządy i ponownie zasypia na kolejne dziesięć minut. Znowu się budzi, sprawdza… i tak w kółko, przez cztery godziny lotu. Dodam, że mowa tu o małym, kilkuosobowym samolocie do zadań specjalnych (pionowego startu i lądowania), który na pewno nie jest wyposażony w autopilota! Ponadto w każdym amerykańskim samolocie każdy amerykański pilot ma ze sobą… menażkę z zimną wodą, której używa do… ochlapania sobie twarzy i ostatecznego rozbudzenia się po ostatniej dziesięciominutowej drzemce (sic!).

16. Amerykański szeryf łapie dwóch złoczyńców. Chwilę wcześniej próbowali oni zabić głównego bohatera, na co ten ma świadka. Wszystkie pytania zadawane przez szeryfa aresztowani ignorują. Nie chcą nawet podać, jak się nazywają. Mimo to, szeryf nie jest pewien, czy będzie miał podstawy do ich zatrzymania i musi być usilnie przekonywany przez innych uczestników tej scenki, aby… „odnalazł jakiś kruczek prawny pozwalający na aresztowanie”.

17. Kobieta w wieku 21 lat wychodzi za mąż i rodzi córkę. Obowiązki matki i żony nie przeszkadzają jej jednak w tym, by w ciągu 14 lat, przed ukończeniem 35. roku życia: odbyć studia trzech stopni, obronić doktorat, napisać trzy książki i zyskać międzynarodową sławę w swojej dziedzinie naukowej. Też bym tak chciał…

18. Cussler w ogóle zdaje się mieć jakieś „magiczne” (i całkiem nierealne) wyobrażenia o wieku trzydziestu pięciu lat. W innym miejscu książki snuje teorię o czterech siostrach, z których każda w takim wieku była matką pięciorga dzieci i każda „olśniewająco piękna, wyglądała na 25 lat„. Myślę, że wiele kobiet chciałoby po pięciu ciążach wyglądać na dziesięć lat mniej niż mają w rzeczywistości! Szkoda tylko, że to absolutna bzdura.

19. Ponad pięćdziesiąt starych samochodów — kolekcję o wartości kilku lub może nawet kilkunastu milionów dolarów — główny bohater przechowuje w starym hangarze, w baraku z blachy falistej. Co więcej, gdy „pan zły” strzela do tego hangaru z rakietnicy, to owa blacha okazuje się być tak cienką, że… pocisk przelatuje na wylot i eksploduje na zewnątrz! Jezu…

20. Jeden z okazów pochodzących z kolekcji głównego bohatera, to według słów autora samochód z 1935 roku, w którym całkowicie przebudowano jednostkę napędową, umieszczając silnik z napędem na cztery koła i 225 KM mocy. Dotąd OK. Dalej autor zabija hasłem, że w samochodzie zabudowano skrzynię biegów mającą… 50 lat! Nie jestem specjalistą z zakresu mechaniki samochodowej, ale wydaje mi się, że nawet laik zorientowałby się, iż moc 225 KM służy uzyskaniu jak największej prędkości tego samochodu i archaiczna skrzynia biegów raczej temu nie pomoże. Poza tym — czy ktoś widział samochód retro z napędem na cztery koła? Ten „cudo–wehikuł” ma też coś, co nazwywa się „nadbieg”, który w pewnym momencie włącza bohater, by uzyskać jeszcze większą prędkość. Niestety, autor nie precyzuje co to jest?

21. Komputer określa wiek odkrytej jaskini na podstawie… wykutych w niej rysunków (konkretnie układu gwiazd i planet), a nie właściwości geologicznych skał! Podkreślam — wiek jaskini — a nie cywilizacji, która owe rysunki porobiła. Geologiczny wiek jaskini można ocenić na podstawie obserwacji układu gwiazd, jaki panował w czasie jej… hm… wykucia?

22. Pewien „pan” miał prywatny majątek wielkości setek miliardów dolarów. Był przy tym członkiem dwustuosobowej rodziny, której cały majątek pochodził rzekomo z działalności tylko jednej firmy. Gdyby tak było w rzeczywistości, to majątek prywatny rodziny musiałby być liczony w bilionach dolarów, a wartość całej firmy — w dziesiątkach lub może nawet setkach bilionów dolarów! Czyli być większa niż nominalna wartość niejednego państwa. Jeśli się nie mylę, to z ekonomicznego punktu widzenia jest to bujda. Powstanie tak gigantycznie bogatej firmy uniemożliwia wolna konkurencja. Zaś, nawet gdyby się jej to udało, to z pewnością zostałaby ona podzielona na dziesiątki, jeśli nie setki mniejszych firm — ze względów podatkowych. Tak, jak ma to miejsce w rzeczywistym świecie, od którego książki Cusslera w wielu miejscach są bardzo odległe. Kilkadziesiąt stron dalej okazuje się, że jednak majątek całej rodziny wynosił ledwie ponad dwieście miliardów, co jest dużo bliższe rzeczywistości, ale jest jednocześnie kolejnym dowodem na brak konsekwencji autora.

23. Co więcej — kilkanaście rozdziałów dalej okazuje się, że tak gigantycznej firmie udało się sprzedać wszystko (udziały, akcje, ruchomości i nieruchomości), a całą gotówkę zamienić na złoto i wywieźć w „nieznane miejsce”. Zaś na monitorowanych dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez setki tysięcy analityków, giełdach światowych nikt niczego nie zauważył.

24. Uderzenie w Ziemię komety tak wielkiej, że zniszczy ona całe życie na niej (poza nielicznymi wybranymi) nastąpi za dwa miesiące. Przewidzieli to przedstawiciele starożytnej cywilizacji ponad dziewięć tysięcy lat temu. Bohaterowie potrzebują aż pół książki, by wpaść na jakże odkrywczy pomysł, by sprawdzić te rewelacje u obserwujących ciągle niebo i komety astronomów. Po czym okazuje się — co również powinno być oczywiste dla logicznie myślącego człowieka — że nic takiego nie nastąpi, bo astronomowie na całym świecie już kilka lat wcześniej podnieśliby alarm.

25. Główny bohater na widok pięknej współpracowniczki ze swojej agencji stwierdza w myślach, że nie wdałby się z nią w romans, bo widział wiele romansów biurowych, które kończyły się źle. Ten argument jest dla niego ważniejszy niż fakt, że… spotyka się z kimś innym od wielu lat! Typowo amerykańskie myślenie!

26. Lekarz powinien jako tako dawać przykład zdrowia i zdrowego życia. Każdy, a już na pewno ten, który piastuje wysokie stanowisko i przez to styka się z dużą ilością ludzi. Według Cusslera najlepszy przykład daje lekarz, który… pali dwie paczki papierosów dziennie, pije dwadzieścia filiżanek kawy na dobę, a jego mottem życiowym są słowa: „zapieprzaj jak dziki i umrzyj zadowolony”.

27. Specjaliście od przesłuchań nie udaje się wydusić z podejrzanej ani słowa (w ogóle się do niego nie odzywa). Ale oczywiście udaje się to zrobić głównemu bohaterowi. Mało tego — owa dziewoja (zapewne pod wpływem jego uroku) zdradza mu absolutnie wszystkie szczegóły techniczne i tajniki planu realizowanego przez jej rodzinę.

28. Kobieta zostaje porwana wraz ze swoją córką z publicznej lodziarni, a klienci tej lodziarni, okoliczni przechodnie oraz dwaj agencji czekający na nie przed wejściem nie tylko nie są w stanie temu zapobiec, ale w ogóle nawet niczego nie zauważają. Po prostu — kobieta z dzieckiem odparowały.

29. Na podobnej zasadzie, więźniarka z pilnie strzeżonego i naszpikowanego kamerami szpitala rządowego ucieka, zabierając ze sobą zwłoki swojej siostry. Nie tylko udaje jej się to bez żadnych przeszkód, ale przy okazji żadna kamera niczego nie rejestruje. To przecież całkowicie normalne i codzienne, że kobieta w więziennym pasiaku, niosąca zwłoki na ramieniu, idzie sobie uliczkami urokliwego amerykańskiego miasteczka…

30. Satelita szpiegowski wykonuje fotografie prywatnej stoczni, w której prywatne konsorcjum buduje cztery największe statki na świecie — jeden może przyjąć na pokład sto tysięcy pasażerów i ma cztery kilometry długości. Nie wzrusza to jednak nikogo i żadna agencja rządowa USA nie widzi potrzeby, by bliżej przyjrzeć się tej sprawie.

31. Gdy dwie obywatelki USA zostają porwane i umieszczone na jednym z tych statków to ani FBI ani CIA nie widzą możliwości zareagowania w tej sprawie. Próbę odbicia porwanych podejmuje po raz enty siuper hiper wspaniała NUMA (agencja rządowa do badań podwodnych!), która nawet w nazwie ma, że zajmuje się badaniem oceanów, a nie akcjami zbrojnymi. Mało tego — do akcji „dziwnym” zbiegiem okoliczności wybrani zostają dwaj główni bohaterowie i wyruszają na tę misję (do Ameryki Południowej!) ze szczątkową znajomością hiszpańskiego i bez żadnego konkretnego planu. Oczywiście — udają się na nią samolotem badawczym agencji, pozbawionym jakiegokolwiek uzbrojenia. I oczywiście (czy ktoś mógłby

32. Tuż po II wojnie światowej, w Argentynie powstaje gigantyczne konsorcjum zarządzane przez niemiecką rodzinę. Firma pojawia się znikąd i dokonuje gigantycznych przejęć obracając prawie niewyobrażalnymi pieniędzmi. Jednocześnie, po całym świecie krążą plotki i teorie spiskowe o majątku III Rzeszy, wywiezionym w ostatnich dniach wojny do… Argentyny właśnie. Niestety, żadnej osobie na świecie, ani żadnej organizacji nie udaje się heroiczne i wręcz niemożliwe do osiągnięcia połączenie tych dwóch faktów i przyjrzenie się bliżej owemu argetyńsko-niemieckiemu konsorcjum. Firma działa i rośnie w siłę przez ponad pięćdziesiąt lat nie niepokojona i nie sprawdzana przez nikogo!

33. Główny bohater — nurek — potrafi odróżnić oryginał obrazu Van Gogha od jego kopii, przyglądając się mu przez pięć sekund!

34. Przesłuchiwany przez marynarkę wojenną USA były kapitan niemieckiego U-bota z czasów II wojny światowej mimo, że całą wojnę spędził na morzach i oceanach, a statek poddał w Meksyku – doskonale wie, co działo się w bunkrze Hitlera tuż po jego śmierci.

35. W windzie znajdują się mikrofony i jest ona cały czas na podsłuchu ochroniarzy. Mimo to, alarm w budynku włącza się dopiero po pięciu minutach, dopiero po tym, jak główny bohater obezwładnia dwóch ochroniarzy w windzie, a z trzecim przeprowadza idiotyczną, amerykańską pogadankę o moralności, demokratyzmie i poprawności politycznej (czym zabija go śmiechem, chciałoby się dodać).

36. „Ci źli” w tej książce to rzekomo genetycznie zmodyfikowana rasa długożyjących i super-inteligentnych ludzi. Mimo to, gdy główny bohater w rozmowie z jedną z przedstawicielek tej super-rodziny (blondynką!), chcąc ukryć swoją tożsamość mówi, że nazywa się Al Capone to tej super-inteligentnej pani w ogóle to nie wzrusza i przyjmuje to za normalną rzecz. W Europie nie ma, niestety, super-inteligentnej rasy panów, ale u nas prawdopodobnie byle burak wiedziałby kto to Al Capone i usłyszawszy takie imię co najmniej roześmiałby się kolesiowi w twarz.

37. A propos inteligencji — zwykły pracownik portowy, w śmierdzącym, umorusanym olejem kombinezonie, mówi strażnikowi, że ma spotkanie z samym prezesem. Zaś strażnik ów bierze to za pewnik, jako coś normalnego i przepuszcza gościa. Wyobraź sobie, że jesteś ochroniarzem w głównym budynku Microsoftu. Podchodzi do Ciebie brudny, nieogolony sprzątacz i mówi, że ma spotkanie z Billem Gatesem, a Ty go przepuszczasz, jakby to była najnormalniejsza rzecz w życiu.

38. W każdej chwili i w każdym miejscu jest dokładnie tylu pracowników, ile kombinezonów potrzebują główni bohaterowie, by się przebrać i tychże pracowników udawać. Ani mniej, ani więcej. Po przebraniu się, jeden stwierdza, że ma za mały kombinezon, a drugi — że za duży. Jednak nie wpadają oni na pomysł, by się nimi zamienić. Po drodze są kontrolowani przez kilkunastu strażników (!), ale żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy, że niedopasowane kombinezony dwóch ludzi to może być cokolwiek podejrzanego. Szczególnie, że wokół dwadzieścia tysięcy innych pracowników ma te kombinezony idealnie dobrane do wzrostu i wagi.

39. Łódź z głównymi bohaterami jest atakowana przez ścigacza mającego na pokładzie kilkunastu uzbrojonych po zęby strażników. Główny bohater uzbrojony tylko w dwa pistolety ma mimo to typowe amerykańskie dylematy moralne i stwierdza w myślach, że nie ma zamiaru ich zabijać. Co też wprowadza w czyn i „obezwładnia” ich strzałem w bark lub nogę. Oczywiście wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko — udaje mu się nie tylko obezwładnić wszystkich kilkunastu ochroniarzy, ale również zatopić ich łódź (fanfary!).

40. Kobieta potrafi zdjąć biustonosz spod idealnie przylegającego do ciała kombinezonu, bez rozpinania lub ściągania tego kombinezonu. Potem robi z tego biustonosza… opatrunek na krwawiącą dłoń głównego bohatera. Jak uroczo…

41. Jeden lotniskowiec niemiecki z czasów II wojny światowej miał na pokładzie dość samolotów i paliwa do nich, by były one w stanie sfotografować obszar o powierzchni 650 000 kilometrów kwadratowych i wykonać przy okazji 11 000 zdjęć. Grubo ponad pół miliona kilometrów kwadratowych to naprawdę dużo. Ale pan Cussler nie z takimi liczbami radził sobie w swoich książkach.

42. Jeżeli podzielimy 650 tys. km² powierzchni przez 11 tys. zdjęć, to wyjdzie nam, że jedna fotografia obejmuje obszar… prawie sześćdziesięciu kilometrów kwadratowych. To tak, jakby całą powierzchnię administracyjną Warszawy objąć dziewięcioma fotografiami. Kraków i Wrocław z ok. 300 km² łapią się na pięć fotografii, a takie na ten przykład Katowice, z ledwie 165 km² dostają ledwie trzy. Nawet w dzisiejszych czasach, przy dość zaawansowanej fotografii cyfrowej, takie fotografie byłby skrajnie bezwartościowe, ze względu na ilość szczegółów i mikroskopijne rozmiary poszczególnych elementów. Jeśli zaś dołożyć do tego jakość fotografii analogowej dostępną w czasach II wojny światowej to wychodzi nam… kolejny piramidalny bełkot pana Cusslera.

43. Samolot może być prowadzony przez autopilota nawet, gdy leci się w głębokich i ostro skręcających kanionach skalnych oraz, gdy… znajduje się pod obstrzałem czterech śmigłowców bojowych. Dzięki temu, główny bohater ma czas, by karmić biednego czytelnika kolejnymi amerykańskimi gadkami moralizatorskimi i… strzelać do atakujących go śmigłowców przy pomocy pistoletów ręcznych (samolot jest oczywiście całkowicie nieuzbrojony). Zaprzątanie sobie głowy takimi detalami, jak prowadzenie w tej chwili samolotu to nie jest problem, który Clive Cussler uważałby za znaczący. Fakt, że autopilot jest w stanie pilotować samolot wyłącznie po linii prostej, z zadanym kursem, wysokością i prędkością, to detale, którymi wielcy amerykańscy pseudo-pisarze nie zawracają sobie głowy.

44. To całkowicie normalne i oczywiste, że cztery śmigłowce bojowe nie są w stanie poradzić sobie z **jednym nieuzbrojonym samolotem **badawczym, któremu oczywiście udaje się uciec, bez najmniejszego szwanku, spod ostrego ostrzału ogniowego.

45. Kobieta jest oskarżona o kradzież, ucieczkę z miejsca przestępstwa, napaść na pracownika agencji rządowej, drugą ucieczkę z rządowego szpitala i kradzież zwłok swojej siostry. Główny bohater spotyka ją w Buenos Aires, na przyjęciu w ambasadzie Wielkiej Brytanii. Zamiast doprowadzić do jej aresztować, wstawia jej tandetną gadkę o moralności, poprawności i amerykańskim patriotyzmie.

46. Główny bohater spotyka „pana złego” w tej samej ambasadzie. On sam (bohater) oraz kilka innych osób są świadkami na to, że zbiry nasłane przez „pana złego” kilkakrotnie próbowały wysłać na tamten świat wiele osób. Lecz nie są to wystarczające powody, by osobę tą aresztować. Zamiast tego, obaj panowie ucinają sobie „inteligentną” amerykańską pogadankę, w której „pan zły” zdradza bohaterowi szczegóły techniczne mającej nastąpić za cztery dni zagłady ludzkości. Aż ciężko mi pisać te słowa, bo tego typu sytuacje (liczne w książce) po prostu ociekają absurdem. Na podobne kretynizmy nie wpadł by w Polsce przedszkolak, a za oceanem uchodzą one za „światową literaturę”.

47. Ambasador Wielkiej Brytanii (!) wie o zakończonych niepowodzeniem akcjach CIA — rzekomo najbardziej zakonspirowanej agencji Stanów Zjednoczonych (!). Przy tym, dzieli się tymi informacjami z pracownikiem naukowym (nurkiem!), którego notabene poznał dziesięć minut wcześniej i który równie dobrze mógłby być kimś zupełnie innym — np. szpiegiem. To tak, jakby polski ambasador znał najskrytsze tajemnice niemieckiego wywiadu (najskrytsze — bo przecież o porażkach i wtopach raczej nie trąbi się na lewo i prawo!) i dzielił się nimi z człowiekiem, którego poznał dziesięć minut wcześniej, a który powiedział mu, że jest upoważniony do posiadania takiej wiedzy.

48. Rodzina składająca się z dwustu osób (o różnym stopniu pokrewieństwa) powstała rzekomo przez modyfikację genetyczną na podstawie spermy Hitlera, zamrożonej tuż przed jego samobójstwem. Z tego powodu męscy członkowie tej rodziny są niemal kubek w kubek podobni do Hitlera. Według analizy komputerowej, różni ich jedynie kolor oczu i włosów. Krótko mówiąc — zdaniem pana Cusslera po świecie (i to generalnie w jednym miejscu — wszyscy oni mieszkają bowiem w okolicach Buenos Aires) przez dziesiątki lat chodzi ok. stu lekko przefarbowanych Hitlerów. I nikt niczego nie zauważa. Plotki, tabloidy i brukowce, które przecież żyją skandalami i teoriami spiskowymi — nie istnieją. Agenci rządów różnych państw również nie widzą nic niepokojącego w takim nagromadzeniu przefarbowanych Hitlerów w jednym miejscu. Rany!

49. Wyobraźnia (głupota i skrajna ignorancja?) autora wytworzyła nawet maszynę zdolną wiercić 100 km korytarza w lodzie na… dobę (sic!). Boże… przecież to jest metr odwiertu na sekundę! To są skrajne brednie. I jedyne, co mnie tu zastanawia, to pytanie, czemu autor do owego super–wiertła wsadził… nanotechnologię. Sądzę jednak, że po prostu chciał się pochwalić znajomością nowego słówka, które pewnie usłyszał gdzieś w wiadomościach, a którego znaczenia i sensu kompletnie nie pojmuje.

50. Amerykański konstruktor zaprojektował pojazd do jazdy w warunkach arktycznych. Pomyślał o wszystkim: wytrzymałej konstrukcji, potężnych silnikach i nawet ogrzewanej kabinie kierowcy (sic!). Zapomniał tylko, że na wiecznie oblodzoną Antarktydę przydałby się napęd gąsienicowy lub chociażby opony z bieżnikiem. I zaprojektował gładkie opony, bez bieżnika (sic!). Pojazd po zmontowaniu w warunkach arktycznych stoczył się z pierwszego większego wzniesienia. Umarłem ze śmiechu!

51. Admirałowi marynarki i szefowi rządowej organizacji morskiej nie udało się przekonać wiceprezydenta ani komisji naukowej o istniejącym zagrożeniu. Bez problemów dokonała tego „zwykła” kongresmenka. Z pewnością dlatego — że była ładną blondyną z dużym cycem, a przy okazji kochanką głównego bohatera książki.

52. Rozkaz brzmi: ewentualny ranny przy lądowaniu żołnierz ma… czekać, aż reszta wykona zadanie, zdobędzie budynek, wyrżnie wszystkich „złych” i po ewentualnym okopaniu się, łaskawie po rannego wróci. Fakt, że wszystko dzieje się w warunkach arktycznych, w nocy, przy minus sześćdziesiąt stopni Celsjusza jest tylko czynnikiem dodatkowym, ułatwiającym zdobycie odznaki „skauta-polarnika”. Oraz dowodem na piramidalną głupotę autora książki.

53. Spadochroniarze skaczący nad Antarktydą są wyposażeni w… „podgrzewane elektrycznie kombinezony”. Teraz pozostaje jedynie ustalić, czy bateryjka zasilająca grzejnik jest w plecaczku, czy może są to kombinezoniki z miniaturowym reaktorem jądrowym?

54. O pływach i prądach oceanicznych wokół Antarktydy wypowiadają się glacjolodzy oraz… specjaliści z zakresu nanotechnologii. Znowu nowe, ciekawe słówka, których nie rozumiemy, panie Cussler?

55. Kolega rannego bohatera dezynfekuje mu ranę przy pomocy… mającej czterdzieści lat jodyny i opatruje ją tam samo starym bandażem. Środki opatrunkowe (i wszystko inne) „made in USA” jest przecież niezniszczalne i wieczne! Natomiast „antyseptyka” to wyraz zbyt trudny, by mógł go wypowiedzieć i zrozumieć Clive Cussler…

56. Zostało dwadzieścia minut do rozpoczęcia zagłady świata, a główny bohater zamiast ratować Ziemię (która już się nie może tego doczekać!) po raz trzydziesty (jak w każdej książce), zwiedza sobie starożytne miasto nieznanej cywilizacji.

57. Załadunek (kradzież) dóbr w bazie „złych” odbywa się zupełnie bez jakiejkolwiek straży. Gdy niespodziewanie wpada tam główny bohater w swoim wielkim autku polarnym to bez żadnych problemów rozwala trzy samoloty, a kilkaset zgromadzonych w hangarze osób patrzy na niego z mieszaniną osłupienia i podziwu — nikt nie oddaje nawet jednego strzału. Do dziś zastanawiam się, czy to efekt czaru głównego bohatera, czy braku jakiejkolwiek broni u strażników (lub braku samych strażników)?

58. Och! Strażnicy i ochroniarze „złych” jednak się odnajdują i dziesiątkują oddziały amerykańskie. Gdy jednak przerywają ogień to amerykańscy żołnierze zamiast wykorzystać okazję i wziąć kontratak, również przerywają ostrzał i nabożnie słuchają, co szef „złych” ma im do powiedzenia przez megafony.

59. Głównego bohatera nie zadowoliło rozwalanie drzwi Centrum Sterowania przy pomocy ogromnego pojazdu polarnego. Zamiast zatrzymać się w tym miejscu, wjechał do środka i rozpieprzył cała elektronikę w pył. Tym zatrzymał odliczanie i niechybną zagładę cywilizacji. Gdyby jednak okazało się, że odliczanie jest procesem automatycznym, to nie byłby w takim przypadku w stanie cokolwiek zrobić, bo… zniszczył wszystkie komputery.

60. Stan liczbowy na polu walki — policjanci vs. złodzieje 20:100. Mimo miażdżącej przewagi, główny bohater idzie do szefa „złych” z powiewającą białą flagą i odwala idiotyczną, durną, amerykańską gadkę, jakby już wygrał mimo, że faktycznie przewaga „złych” jest pięciokrotna. Wedle autora gadka ta była tak absorbująca, że „źli” nie usłyszeli jak za ich plecami pojawiło się… dwustu marines, uzbrojonych po zęby i jak to komando ustawiło się w szyku bojowym. Gdy to przeczytałem to myślałem, że będę wył z rozpaczy. Pokażcie mi takie wojsko, którego dwustu żołnierzy może wejść do hangaru, ustawić się w szyku bojowym i wydawać przy tym tak ciche odgłosy, że zagłusza to rozmowa prowadzona normalnym głosem! Cussler w swojej durnocie osiąga szczyty.

61. Po raz drugi (druga książka) na końcu historii główny bohater własnoręcznie uśmierca głównych „złych”, w imię jakieś niepojętej, durnej, prywatnej vendetty! Zamiast dostarczyć ich przed oblicze śledczych, którzy mogliby wydusić z nich wiele cennych informacji o ich organizacji. Gdy już decyduje się ich zabić, to oczywiście strzał z pistoletu nie wchodzi w rachubę. Po raz enty pojawia się kretyńska finezja zabijania u Cusslera — tym razem główny bohater zmusza trójkę złych, by ci… wyszli na mroźną polarną noc i zamarzli. Głupota Cusslera nie ma granic.

62. Główni bohaterowie orientują się, że są porwani. Zamiast od razu przejąć samolot, siedzą na dupie dwie godziny i podziwiają widoki z okna (sic!). Dopiero po wylądowaniu obezwładniają pilotów i przejmują stery. Autor nie wyjaśnia, dlaczego odbicie samolotu w locie jest niemożliwe. Dyskretnie dodam, że jeden z tych dwóch „dobrych” jest pilotem.

63. Następnie, aby uciec pościgowi… jadą samolotem autostradą. Przez kilkanaście kilometrów goni ich kilka mercedesów, strzelając do nich nieustannie. Ale ani samolot ani strzelanina na autostradzie nie są w stanie (zdaniem Cusslera) wzruszyć typowego Amerykanina do tego stopnia, by ten wezwał policję. Detale tego rodzaju, że nawet najmniejszy samolot prawdopodobnie nie zmieściłby się pod pierwszym amerykańskim mostem na autostradzie, nie będę się wdawał, skoro umknęł

64. Policję udaje się wezwać dopiero przez radio samolotu. Gdy ta przybywa na miejsce to… nie potrafi zorientować się, kto tu jest ten „zły” i w efekcie dostaje się pod obstrzał z mercedesów, czego efektem jest zniszczenie wszystkich radiowozów. Bo przecież zdanie (nadane przez radio) „uciekamy samolotem po autostradzie” jest tak wielokrotnie złożone, że ani nadawca nie jest w stanie go wypowiedzieć, ani typowy amerykański policjant zrozumieć. Fakt, że strzały padają wyłącznie w jednym kierunku (od mercedesów w stronę uciekającego samolotu) również jest zbyt wielki, jak na inteligencję przeciętnego amerykańskiego policjanta, toteż faktycznie mogli oni pomylić „dobrych” ze „złymi” w tej wielowarstwowej i budzącej wiele wątpliwości scenie.

65. Normalnie, zgromadzenie szefów połączonych sztabów, marynarki, lotnictwa i piechoty, wszystkich ministrów oraz kilku najwyższych oficjeli administracji USA w jednym miejscu i o jednym czasie jest możliwe tylko w sytuacji wyjątkowego kryzysu lub po kilku tygodniach uzgadniania agend. Każdy z nich ma inne obowiązki i w danym momencie może być w dowolnym punkcie kraju lub świata. Bez problemów można jednak zorganizować takie spotkanie w ciągu kilku godzin, by powitać „naszych bohaterów”! Żaden z wymienionych powyżej nie ma w danym momencie żadnych planów ani absolutnie nic ważniejszego do roboty, więc spokojnie może przemierzyć pół kraju (czasem pół świata), by wziąć udział w akademii i wręczyć laurki. Czemu ja się, kurna, dziwię. Wszak ci dwaj właśnie uratowali świat przed zagładą!

66. Główny bohater przewozi urnę z prochami Adolfa Hitlera i Ewy Braun. Dostarcza ją do Białego Domu, następnie tuż przed przekazaniem jej prezydentowi, spuszcza prochy w męskiej ubikacji. Fajnie — ja pewnie zrobiłbym tak samo. Ale myślę, że mimo wszystko „zwykły” nurek, pracownik oceanograficznej agencji rządowej, nawet dyrektor jakiegoś tam jej departamentu raczej powinien zostawić decyzję w tej sprawie komuś „troszkę” ważniejszemu od siebie.

67. Po spłukaniu prochów w toalecie, wręcza urnę prezydentowi Stanów Zjednoczonych i świetnie się bawi, gdy wybrana osoba z niekrytym obrzydzeniem otwiera urnę tylko po to, by ze zdziwieniem stwierdzić, że jest ona pusta… Gdybym był na miejscu tego prezydenta to bym się lekko wkurzył, że jakiś „nuras” robi ze mnie i z moich kolegów zwykłe amerykańskie jaja.

68. „Źli”, aby przetrwać planowany przez siebie kataklizm, zbudowali cztery gigantyczne statki, każdy o wymiarach 4000 x 500 metrów. Po rozbrojeniu „złych” nagle okazało się, że budowa takich statków jest opłacalna. Natychmiast zaczęto budować aż sześć kolejnych. Żaden inżynier nigdy wcześniej nie wpadł na taki pomysł? Ano nie wpadł, bo jaki jest sens budować okręty, które nie są w stanie zawinąć do żadnego portu (patrz punkt A.12)?

Cytaty

Wybrałem najbardziej dosadne moim zdaniem cytaty, które są komentarzem same dla siebie i jednocześnie dla twórczości autora.

1. Według Cusslera można przeżyć strzał z pistoletu w oko (broń znajdująca się w odległości 2 cm od gałki ocznej), a potraktowany w ten sposób „prawdopodobnie nie zginie, ale będzie ślepy do końca życia” — to już jest absurd, którego nawet skomentować się nie da! Wytłumaczcie mi, czego nie rozumiem, bo tak skrajną głupotę nawet największy amerykański kretyn by wyśmiał!

2.Archeologowie są tępogłowi. Wszystko trzeba im pokazywać palcem. Wszyscy pochodzą z Missouri” — poza Świętą Ameryką nie istnieje życie, a już z pewnością nie ma naukowców.

3.Wbił wzrok w złowieszczą, obsydianową czaszkę, która zdawała się przyglądać mu pustymi oczodołami. Czy niosła ze sobą jakieś przekleństwo? Jakie kryła tajemnice? Romantyzm Pitta zazwyczaj przegrywał z jego pragmatyzmem. Choć lubił marzyć, nie wierzył w mity i ludowe przekazy. Coś, czego nie dało się zobaczyć, wyczuć, ani doświadczyć, po prostu dla niego nie istniało. Gdyby nie znajdował się 55 metrów pod wodą, naplułby obsydianowej czaszce w puste oczodoły” — ja pierdylam… To mi zabrzmiało najpierw jak telenowela, by zgrabnie przejść do deklaracji programowej jakiejś filozofii, a następnie zastrzelić tekstem, który wyrwał mnie z butów!

4. Po wyjęciu trupa kobiety z wody i ułożeniu zwłok na pokładzie „jej włosy rozsypały się po pokładzie dookoła głowy” — w USA wszystko jest możliwe! U nas mokre włosy po prostu przykleiłyby się do głowy.

5.Kto to widział, żeby wozić broń w takim samochodzie” — jakby model lub rodzaj samochodu miał jakikolwiek związek z tym, czy jego właściciel wozi w nim broń, czy nie. Mówimy tu, kurna, o pistolecie przewożonym w schowku, a nie o stu milimetrowym dziale!

6. Amerykanie (a zwłaszcza ich kobiety) to super wytrzymałe jednostki. W jednym miejscu bohaterka mówi: „nie traktowali mnie źle” tylko po to, by dwa zdania dalej dodać: „kazali mi pracować po dwadzieścia godzin dziennie„!

7. Amerykanie zbudowali „autko” do jazdy po śniegu. Po dostarczeniu części na Antarktydę i ich zmontowaniu okazało się, że projektant się walnął i autko nie wyrabia. I co z nim zrobili? Zostawili na śniegu,” w nadziei, że z czasem lód pod nim się roztopi i wpadnie ono do oceanu„. O tym, żeby spróbować wykorzystać części — szczególnie w warunkach małej stacji arktycznej, gdzie wiecznie czegoś brakuje lub coś się psuje — lub, żeby chociaż po sobie posprzątać — o tym Cussler nie pomyślał. A potem się dziwią, że według oficjalnych statystyk, Amerykanie, których jest nieco ponad 4,5% ludności świata, produkują prawie 20% wszystkich śmieci i odpadów na świecie. I są de facto największymi śmieciarzami na planecie Ziemia.

8. Ratowaniem świata przed zagładą po raz kolejny zajmują się główni bohaterowie. I po raz kolejny — tym razem udając się na Antarktydę — robią to bez jakiegokolwiek planu, czy przygotowania. Jak sami przyznali: „Przylecieliśmy tu z nadzieją, że może coś na miejscu uda się wykombinować” — nie wpadli nawet na pomysł, by skontaktować się z bazą antarktyczną i sprawdzić, czy na miejscu znajduje się cokolwiek, czym mogliby dotrzeć do odległej o 250 km bazy „złych”. Co tam, że podróż na Antarktydę kosztuje podatników dziesiątki tysięcy dolarów. Grunt to mieć nadzieję…

9.Wszelka myśl o śmierci była odrażająca i szalona” — każdy amerykański „siuperhiroł” może odczuwać jedynie obrzydzenie lub szaleństwo na myśl o zbliżającej się śmierci. Strachu — nigdy!

10. Według rozkazu, skoczkowie mają wyskoczyć z samolotu podróżującego z prędkością 600 km/h. Pilot, obawiając się o ich zdrowie, łamie rozkaz i w momencie skoku zwalnia samolot do 250 km/h. Po skoku stwierdza: „Wyrzuciliśmy ich z dokładnością do centymetra„. Fajnie! Szkoda jednak, że pan Cussler zapomniał, iż różnica prędkości wynosząca „tylko” 350 km/h ma kolosalny wpływ na miejsce lądowania. Co z tego, że skoczkowie wyskoczyli dokładnie w tym miejscu, w którym mieli, jeśli wylądują zupełnie gdzieś indziej niż to było planowane? Żeby było jeszcze śmieszniej, to pilot samych skoczków o fakcie znacznego zmniejszenia prędkości nie poinformował! Zauważył to tylko drugi pilot. Pewnie — niech się chłopaki martwią na dole, myśmy swoje zrobili…

11. Jakbyście nie wiedzieli, to nazwisko „Cussler” jest „niezwykle trudno wymówić” — zwłaszcza Amerykanom! Jego „własny” bohater stwierdza bowiem: „Moje nazwisko jest tak niezwykle trudne do wymówienia, że wszyscy moi pracownicy mówią mi per «tato»”. Bosze…

12. Bohaterowie odnajdują w tajemniczym tunelu tajemniczą rurę. Jeden z nich dotyka jej i stwierdza obiektywnie „to nie ma nic wspólnego z prądem” (dotyka!). Kaszpirowski? Dobrze, że nie polizał…

13.Nigdy nie kupuję ubezpieczenia NNW” — no pewnie! Jeśli jest się siuperherosem, który trzydzieści kilka razy (czy ile tam Cussler tych książek wyprodukował) uratował świat przed zagładą, najazdem obcych i niekontrolowanym rozmnażaniem się chomików syberyjskich oraz kilkaset razy uniknął śmierci, to ubezpieczenie NNW z pewnością nie jest potrzebne.

14.Jego uśmiech był szerszy od horyzontu” — przypominam, panie Cussler, że horyzont nie ma szerokości, bo jest (umownie) nieskończony.

15.Trudno mi uwierzyć, że para oceanografów mogła dokonać takich zniszczeń!” — powiedział jeden z marines. No, co ty! Naprawdę… Po trzydziestu wygenerowanych książkach wreszcie znalazł się jeden, który to zrozumiał?

16. Po wszystkim… „stres i zmęczenie jak za dotknięciem magicznej różdżki opuściły majora” i dalej gadał sobie z głównymi bohaterami, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. Wcześniej zdążył „tylko” wyskoczyć na spadochronie na wysokości 10 000 metrów nad lodowatą i wychłodzoną do minus 60 stopni Celsjusza Antarktydą, stracić połowę swoich ludzi i trzykrotnie znaleźć się pod obstrzałem przeważających sił wroga. Nie powinno być przypadkiem, że zakończeniu akcji opuściła go adrenalina, emocje i napięcie, w skutek czego zwalił się z wrażenia i zmęczenia na grunt, z którego nie wstał przez godzinę (i odmroził sobie amerykańską dupę)?

17.stalowym prętem przebił górę kanistra na benzynę„, a potem nalał do niego paliwa — pewnie, bo amerykański superbohater nigdy nie używa korka lub nakrętek.

18.Nawet ten zaprawiony w bojach żołnierz czuł odrazę przed dotknięciem urny zawierającej prochy Hitlera” — a co, do cholery, ma wspólnego zaprawienie w boju do odczuć na temat tego, czy innego tyrana lub jego prochów? Ja w ogóle nie jestem zaprawiony w bojach, a też czułbym odrazę przed czymś takim. Potrafię sobie natomiast wyobrazić liczne grono neonazistów, którzy również nie są zaprawieni w boju, a którzy literalnie zesraliby się ze szczęścia mogąc taką urnę dotykać i otwierać!

Podsumowanie

Książki Clive’a Cusslera są wręcz przepojone głupim, amerykańskim humorem. W zdecydowanej większości przypadków nie jest on ani nie jest śmieszny (przynajmniej dla inteligentnego człowieka), ani tym bardziej pasuje do sytuacji, w której się pojawia. Jeżeli, na przykład, dwóch głównych bohaterów w obliczu niechybnej śmierci dyskutuje na temat pizzy, to co można na temat takiej sytuacji powiedzieć?

Czytelnik na każdym kroku jest święcie przekonany, że bohater na pewno sobie poradzi i wyjdzie cało z najgorszej sytuacji. Suspens nie istnieje u Clive’a Cusslera. Taki jest styl pisania tego autora. Przerysowanie do granic absurdu niebezpieczeństwa, z którego i tak zawsze jest jakiś ratunek (często równie absurdalny). U Cusslera nawet bohaterowie drugoplanowi nie giną, a trup – jeśli w ogóle się ściele – to w ilości dwóch, może trzech sztuk na książkę i zawsze dotyczy postaci mniej niż epizodycznych, o których czytelnik czytał przez może pół strony.

Skoro więc „wchodząc” w każdą kolejną „przerażającą” i „mrożącą krew w żyłach” scenę czytelnik jest niezbicie przekonany, że bohaterowi znowu (jakoś) się uda, to już samo to źle świadczy o autorze. Zaś wstawianie w tym miejscu idiotycznego, śmiesznego jedynie dla Amerykanów i całkowicie nie pasującego do sytuacji humoru zakrawa już na tragifarsę. Czytelnik ma wrażenie, że nawet sam bohater doskonale wie, że i tak sobie poradzi i dlatego puszcza idiotyczne teksty, zamiast choć odrobinę udawać, że się boi. Ten humor, mało śmieszny i mało dopasowany do bieżącej sytuacji powoduje, że książki Cusslera na kilometr tchną sztucznością.

Drugą bardzo denerwującą, moim zdaniem, cechą wielu książek tego autora jest przesunięcie akcji powieści o kilka lat w przyszłość. „Atlantyda odnaleziona” napisana w 1999 roku ma akcję dziejącą się w 2001. Z kolei akcja „Czarnego wiatru” wydanego w 2004 roku dzieje się w 2007. Nie jest to wystarczające, by uznać książkę za fantastyczno-naukową (sam Cussler przyznaje, że pisze książki przygodowe), a przez takie „przesunięcie” autor uzyskuje jedynie idiotyczne anachronizmy. Np. w 2001 roku naukowcy ciągle używają aparatów fotograficznych z kliszami, nikt zaś nie używa telefonów komórkowych. Tylko nieliczne osoby mają dostęp do telefonów satelitarnych. Ponadto – Elżbieta II, królowa brytyjska abdykowała (lub umarła) na rzecz swojego syna, księcia Karola. Prawdopodobnie nie czytała książki Cusslera, bo rządzi nadal, w siedem lat po dacie wydarzeń, które ten opisywał. Z resztą – nie jestem do końca pewien, czy błędy te wynikają ze wspomnianego przesunięcia czasowego, czy po prostu z braków w logice, wiedzy i wyobraźni autora? Przecież zarówno aparaty cyfrowe, jak i telefony komórkowe były w powszechnym użyciu w 1999 roku, kiedy Cussler pisał „Atlantydę odnalezioną”. Na końcu jednej z książek autor dziękuje wielu specjalistom, których informacje i pomoc okazały się cenne przy pisaniu jego „dzieła”. Zastanawiam się, czy ci ludzie są durniami kalibru Cusslera i podali mu tak błędne dane, jak wymienione tu przeze mnie? Czy może informacje były prawidłowe, a Clive Cussler nie umiał nawet ich zrozumieć i popisał takie pierdoły?

Recenzja książki, filmu lub całokształtu twórczości kogoś nie jest pełna i jest średnio wartościowa, gdy jej autor nie wymieni dla równowagi choćby kilku zalet lub pozytywnych jej cech. Doskonale zdaję sobie z tego faktu sprawę i bardzo nad tym ubolewam. Być może trudno w to uwierzyć – ale starałem się znaleźć coś pozytywnego w twórczości Clive Cusslera. I nie znalazłem nic! Dla mnie, czytanie zaledwie dwóch jego książek było udręką, czy wręcz prawdziwą katorgą. Z czystym sumieniem mógłbym jego książki polecić co najwyżej dziesięciolatkowi, który i tak nie rozumie połowy mechanizmów rządzących światem i emocjonuje się latającym spodkami.

Nie ukrywam, że patrząc na amatorszczyznę tchnącą na całego z pisaniny Clive Cusslera – tęsknię za inkwizycją! Wydawanie niektórych książek w Polsce i zatruwanie nimi inteligetnych polskich czytelników winno być prawnie zakazane. Nawet, jeśli ktoś chciałby dołączać te książki „gratis” do brukowców lub wręcz dopłacać za ich branie, to szkoda papieru…

Jeśli komuś nie przeszkadzają „kwiatki” w rodzaju wymienionych powyżej oraz wszędobylski amerykański humor i amerykańskie myślenie to książki Clive Cusslera mogą być nawet źródłem jako takiej rozrywki. Od początku należy jednak traktować je jako lekką przygodę i nie angażować zbytnio ani umysłu ani wyobraźni podczas lektury. Podchodząc z podobnymi założeniami, można zabrać się za twórczość tego autora — jeśli naprawdę nic ciekawszego nie mamy pod ręką!

Fakt, że Clive’owi Cusslerowi udało się napisać i wydać kilkadziesiąt książek to „cud” możliwy tylko w Stanach Zjednoczonych. Czyli kraju zamieszkanym — niestety! — przez rzesze ludzi o na tyle ograniczonych horyzontach i inteligencji, że taka ewidentna amatorszczyzna i skrajna ignorancja nie tylko im nie przeszkadza, ale wręcz uznają ją za „wielką literaturę” i bełkoczą coś o światowej sławie.

One Comment

Zostaw komentarz