Andrzej Sapkowski — Czas pogardy

Krótko mówiąc, albo drugi tom sagi wiedźmińskiej jest tak świetne napisany, albo przeczytałem go tak strasznie nieuważnie, że udało mi się znaleźć tylko… dwa błędy. To jest po prostu szokująco (jak dla mnie) niska liczba. Szczególnie, jeśli zestawić ją z ilością błędów znalezionych w pozostałych pozycjach ASa.

1. O snach Geralta:

Wiedźminowi rzadko śniło się cokolwiek i nawet tych rzadkich snów nigdy nie pamiętał po przebudzeniu.

Eee, a jaka jest różnica? Jeśli rano, zaraz po przebudzeniu, masz zupełną pustkę w głowie, to PO CZYM rozpoznasz, czy: (a) nic ci się nie śniło, czy może (b) śniło ci się coś/wiele, ale zapomniałeś, co konkretnie? Pustka to pustka, a pan Sapkowski zdaje się dostrzegać tu jakąś różnicę…

2. O budowlach magicznych na Wyspie Thanedd:

Te budowle są w ruinie. Wilgoć, abrazja, silne wiatry, sól w powietrzu, to wszystko fatalnie wpływa na mury. Remont zbyt drogo by kosztował, więc korzystamy z iluzji. Prestiż, rozumiesz?

Remont by zbyt drogo kosztował? Remont magicznie wzniesionej budowli by w ogóle kosztował? Czarodziejów, wśród których jeden potrafi magicznie w jedną noc wznieść okazałe zamczysko. A cała ich, że tak się wyrażę zgraja, nie potrafi wyremontować swojej siedziby? Jeszcze lepszy motyw — czy nieustanne utrzymywanie iluzji nie zużywa przypadkiem znacznie więcej magicznych zasobów oraz czasu i pracy czarodziejów niż jeden, porządny magiczny remont sypiącej się w ruinę budowli?

Zostaw komentarz