J.K. Rowling — Harry Potter i Insygnia Śmierci

Tom siódmy jest stanowczo za długi i najnudniejszy z całej sagi. Ma wiele wątków niepotrzebnie rozwleczonych lub w ogóle niepotrzebnych. Widać, że wydawca popuścił wodze pisarce i wyszło to książce na złe. Bardzo…

Ostatni tom tak długiego cyklu powinien spowodować u czytelnika żal, że to już koniec tak świetnej historii. Ten pozostawia uczucie znudzenia i chęć jak najszybszego dotarcia do końca. Niektórzy pisarze, nawet ci z najwyższych półek, po prostu nie potrafią kończyć.

Chyba najbardziej wyrazistym przykładem jest wątek nieco mniej przejrzystej przeszłości Dumbledore’a. Czemu niby miał on służyć? Temu, by bohaterowie (i czytelnicy) odrobinę zmienili opinię o nim? Bo na losy bohaterów i decyzje przez nich podejmowane nie ma to praktycznie żadnego wpływu, A opisanie tego wątku z kilku stron i przez kilka osób zajęło ze cztery rozdziały i chyba ponad setkę stron w sumie.

A teraz przejdźmy do konkretów.

Wątki niepotrzebne i przegadane

1. Zbyt dużo w ostatniej książce dzieje się na fuksa. Według wielu opinii, w tym mojej, J. K. Rowling w sześciu poprzednich tomach zasłynęła między innymi doskonałą umiejętnością budowania napięcia oraz wyczuciem „ciężkości” sytuacji. Tu jest zbyt dużo zaskakująco negatywnych dla głównych bohaterów sytuacji, z których zbyt często i równie zbyt zaskakująco łatwo wychodzą.

Wyraźnie brakuje mi tu tego cudownego wyczucia. Problemy i sytuacje są stanowczo zbyt trudne (wręcz przytłaczające bohaterów), a oni wychodzą z opresji zbyt szybko, zbyt łatwo i zbyt często przy pomocy zaskakujących (niemile dla czytelników) „cudownych” i niespodziewanych rozwiązań. Błąd ten — jeśli go za takiego uznać — powtarza się w siódmym tomie wielokrotnie. W sześciu poprzednich książkach praktycznie nie występuje.

2. Zakończenie głównej osi akcji (czyli bitwa o Hogwart i pokonanie Voldemorta) to już totalna porażka. Zostało to przez autorkę tak tragicznie rozwiązane, że ma się wrażenie, iż napisał to ktoś zupełnie inny. Amatorszczyzna, aż piszczy! W moim przypadku była to „droga przez mękę” i nerwowe zerkanie co chwilę na zegarek — ile jeszcze czasu przyjdzie się człowiekowi z tym męczyć?

3. Tragiczny wprost i moim zdaniem zupełnie pozbawiony sensu, czy potrzeby istnienia jest cały rozdział „King’s Cross”. W którym przebywający w „białym pokoju bez klamek i okien” martwy Dumbledore i podobno-martwy Harry Potter sobie tak pierdu, pierdu gadają o głupotach.

Przy okazji spoglądają sobie od czasu do czasu na jakieś niemowlę, które sobie tam siedzi i kwili. Może dla kogoś to ma jakikolwiek sens. Dla mnie nie. Może na tym etapie byłem już zbyt zmęczony całością siódmego tomu, a może już tak bardzo chciałem, żeby się to skończyło.

4. Na samym początku siódmego tomu pojawia się nigdy nie wspominana wcześniej Charity Burbage, nauczycielka mugoloznawstwa. Prosi ona Snape’a o pomoc. Skąd się wzięła i jak długo uczyła w szkole? Jeśli faktycznie była wcześniej w Hogwarcie, to musiała wiedzieć, że Snape to zdrajca i morderca Dumbledora. Więc proszenie go o pomoc to absurd.

5. Całą piątą część sagi „Prorok Codzienny” był cenzurowany przez Knota i zaprzeczał powrotowi Voldemorta. W efekcie skończyło się to dymisją ministra. Na początku szóstego tomu jak się „rozgadał” to przestać nie mógł. W siódmym tomie znowu milczy i znów jest cenzurowany. Ministerstwo nie wyciągnęło wniosków z sytuacji?

Akcja w Banku Gringotta

1. Gryfek woła: „– Teraz, teraz – Imperius!„, co wyraźnie wskazuje, że użycie czaru „Imperio” na starego trolla przy wejściu było zaplanowane. A skąd niby i czemu miały powstać takie plany? Harry i jego wesoła kompanija nie wiedzieli, że ekipa w banku będzie wiedzieć o kradzieży różdżki Beatrix LeStrange. I — idąc dalej tym tropem — nie mieli więc bladego pojęcia, że rozpęta się małe piekło, a użycie czaru „Imperio” będzie konieczne.

2. Smok kruszy skały ogniem? To dość oryginalne rozwiązanie, psze pani Rowling. Do tej pory nie spotkałem się z ogniem mogącym niszczyć skały? Nawet smoczym. Jak w takim razie funkcjonują piece, skoro skały i ceramika nie są ognioodporne? Jak ów smok przetrwał tyle czasu w podziemiach banku, skoro po byle ognistym beknięciu sufit zawaliłby mu się na głowę?

3. Smok przebywa w ciasnych podziemiach bardzo długo. Pani Rowling podkreśla nawet, że oślepł od wyjątkowo długiego uwięzienia w ciemnościach. Dodaje również, że cały czas miał złożone skrzydła. Mimo to, w sekundę po przebiciu się na powierzchnię, rozkłada je i odlatuje. Odrętwienie i zanik mięśni nie istnieją w tym świecie. No, i tego… Ślepe smoki potrafią latać, ech…

4. Nikt z Mugoli nie zwrócił uwagi na przelatującego nad Londynem smoka mimo, że w drugim tomie latający samochód obudził ogólnonarodowe poruszenie. Domyślam się, że latające smoki są dużo łatwiejsze do zaakceptowania. Przecież każdy o nich słyszał w setkach bajek, prawda? Ale latające samochody? Co to, to nie!

5. Gdy Gryfek zabrał Miecz Gryffindora, Harry nawet nie pomyślał o możliwości odzyskania go. Mimo, że było to narzędzie niezbędne do zniszczenia horkruksów. Zamiast tego wziął się za szukanie kolejnych części duszy Voldemorta, nie mając żadnego narzędzia, sposobu lub pomysłu na ich zniszczenie. Z amerykańsko-durnym założeniem, że „jakoś to będzie”.

Bitwa o Hogwart

Tak, jak pisałem we wstępie, to jest dno dna. Bełkot totalny i brednia brednię brednią poganiająca! W zasadzie w ogóle nie chce mi się o tym pisać lub pamiętać. Ale OK, spróbuję choć parę rzeczy wymienić.

1. Przed bitwą w zamku Hogwart było pełno śmierciożerców. Pilnowali oni siedmiu tajnych przejść do Hogsmade i pełnili inne obowiązki narzucone przez Snape’a lub samego Vodemorta. Tuż przed batalią Snape uciekł, rodzeństwo Karowów zostało związane przez McGonagall. Reszta śmierciożerców… wyparowała? Bo w dalszej części okazuje się, że nie ma ich w zamku tylko „od nowa” go zdobywają…

2. Przed bitwą nauczyciele postanawiają ewakuować wszystkich uczniów poniżej siedemnastego roku życia. Plan polega na wysłaniu ich tajnym przejściem do niestrzeżonego przez śmierciożerców „Baru pod Świńskim Łbem”, a stamtąd mają być deportowani „w bezpieczne miejsce”. Fajnie…

Problem w tym, że prawo deportacji mają tylko osoby, które ukończyły siedemnasty rok życia (siódma klasa Hogwartu) i to też nie wszyscy – jedynie ci, którzy zdali pomyślnie egzaminy (cholernie trudne, jak pamiętamy). Pozostaje nam więc całe sześć klas raz cztery domy — naprawdę sporo ludzi (lekko licząc 85% uczniów szkoły) — dla których jedynym wyjściem jest teleportacja łączna. Czyli w towarzystwie kogoś, kto może i umie się teleportować.

Czujecie już bluesa?

Zakładając, że wszyscy siódmoklasiści mieliby zdane egzaminy (co jest sporym naciągnięciem) i że wszyscy nauczyciele braliby udział w tej zbiorowej deportacji — każdy z nich musiałby „obrócić” przynajmniej pięć lub sześć razy, by ewakuować wszystkich. To zabrałoby naprawdę sporo czasu — kilka godzin, jeśli nie dłużej. Kto w tym czasie broniłby Hogwartu? Chyba, że teleportację zbiorową można przeprowadzić na zasadzie — jeden teleportujący się i wężyk kilkudziesięciu teleportujących się razem z nim. Ale trudno w to uwierzyć, skoro w całej sadze najwięcej trzy osoby (Harry, Hermiona i Ron) jednocześnie się deportują.

3. Nie jest jasne, ani nie zostało wytłumaczone dlaczego centaury z zakazanego lasu czekały do ostatniej chwili z atakiem na oddziały Voldemorta. Cały czas twierdzili, że mają w d… sprawy ludzkie, są od ludzi nieporównywalnie bardziej szlachetni… i tego typu smutki składaki. Pozwolili Czarnemu Panu panoszyć się w ich lesie przez wiele godzin, a na samym końcu zaatakowali jego oddziały… skrytobójczym atakiem w plecy. Zaiste, szlachetne!

4. Nie jest również jasne, dlaczego Harry Potter, gdy umarł oraz gdy się potem okazało, że jednak nie umarł, zwlekał tak strasznie długo z objawieniem Voldemortowi, iż faktycznie to jednak nie umarł? Udawał swoją śmierć długie minuty, zmuszając Hagrida i prawie cały Hogwart do ogromnego żalu. Dopiero gdy podpalili głowę Nevillovi to łaskawie się pozbierał i włączył do akcji. Miało być bardziej łzawo lub przerażająco na koniec książki? Nie wyszło…

5. Pani Wesley atakując Beatrix LeStrange krzyczy do niej: „Nigdy więcej nie tkniesz moich dzieci„. To błąd logiczny. LeStrange nigdy nie atakowała bezpośrednio Wesleyów. Freda zabił wybuch i nigdzie nie było powiedziane, kto ów wybuch spowodował.

6. Dwukrotnie w trakcie ostatecznej bitwy Harry Potter rzuca czar „Protego” pomiędzy Voldemorta, a osobę, którą ten chce zabić. Raz jest to Neville, innym razem — pani Wesley. Harry (i autorka) zapomnieli, że Alastor „Szalonooki” Moodie w czwartym tomie książki tłumaczył na lekcjach obrony przed czarną magią, iż czaru „Avara Kedavra” nie da się niczym zablokować. Albo uda się uniknąć śmiertelnego promienia, albo można wyciągać testament…

7. Voldemort o mało co nie porobił się w gacie, gdy tylko zorientował się, że Harry Potter zniszczył jego horkrukksy. Logiczne wydaje się więc, że gdy połapał się, iż chłopiec przeżył aż dwa jego śmiertelne ataki i żyje nadal mimo, że już dwa razy nie powinien, to ten powinien porobić się z wrażenia i strachu jeszcze bardziej. Zamiast tego — drwi z niego.

Podobno panicznie boi się zmarłych, którzy powracają zza światów (co jest ładnie opisane w końcówce czwartego tomu). Każdy inny na jego miejscu wpadłby w szał pomieszany z przerażeniem lub nawet opętaniem i próbował zabić Harrego na każdy możliwy sposób, nie tracąc ani ułamka sekundy. On zamiast tego wdaje się w trwające kilkanaście minut bezsensowne pogaduszki ze swoim największym wrogiem. Tragedia w iście amerykańskim stylu!

8. Rozpiernicz na koniec bitwy o Hogwart — z udziałem wszystkiego, co tylko się rusza (ludzie, śmierciożercy, czarodzieje, uczniowie, centaury, skrzaty domowe, nawet Hardodziob skądś się wziął; tylko smoka z banku Gringotta brakuje, może… oślepł?) — to dno tak totalne, że aż szkoda… marnować klawiatury. To powinna być lektura obowiązkowa na lekcjach pod tytułem „jak w sposób artystyczny totalnie zarżnąć naprawdę ciekawą książkę lub całą serię książek”.

Pozostałe błędy

1. W siódmym tomie Percy „poznaje drugi raz” Fleur mimo, że poznał ją już w czwartym tomie. Gdy zastępował Bertiego Croucha na Turnieju Trójmagicznym, jako przedstawiciel Ministerstwa Magii.

2. Po ucieczce z Ministerstwa Magii Hermiona zapakowała do swej „magicznej” torebki wszystko — nawet namiot i małą biblioteczkę książek. Nie zabrała tylko nic do jedzenia. A podobno była najmądrzejsza i najbardziej przewidująca z całej trójki.

Żarty żartami, ale to ewidentny i całkiem klasyczny wśród pisarzy błąd, polegający na tym, że najpierw kreśli się bohatera jako inteligentnego i całkiem rozgarniętego tylko po to, by chwilę później zrobić z niego kompletnego kretyna. Bo tylko kretyn pakowałby na długą podróż w nieznane namiot i książki nie zabrawszy wcześniej niczego do jedzenia.

Błąd natomiast polega na tym, że owego kretyna robi się z danego bohatera tylko na chwilę, żeby sztucznie i kiepsko dopiąć jakiś wątek. Potem — magia! — tymczasowy głupek znowu staje się inteligentny. Jak i w przypadku Hermiony…

3. Rita Skitter bez żadnych problemów i oporów pisze paszkwil o Dumbledorze. „Argument” Hermiony (ujawnienie, że Skitter jest niezarejestrowanym animagiem), który działał od czwartego do szóstego tomu i skutecznie blokował jej wówczas usta, przestał nagle działać w siódmym tomie. Niby czemu?

4. Inna sprawa, że trzeba być lekko naiwnym by nie „zlikwidować” przez dwa lata swojego „problemu”, jeśli przy jego pomocy można kogoś tak łatwo szantażować. Krótko mówiąc, czemu Rita Skitter nie zarejestrowała się jako animag, aby nikt nie mógł mieć na nią haka w tym temacie?

5. Kilkusetletnie groby w Dolinie Godryka nie rozpadają się ze starości i można spokojnie przeczytać umieszczone na nich napisy. It’s a kind of magic…

Zostaw komentarz