Ken Follett — Wejść między lwy

Jak to zwykle w moim odbiorze Kena Folletta, książka wydaje się być świetna i pozbawiona błędów. A tu dodatkowo jeszcze okraszona pikantnymi scenami erotycznymi. W miarę słuchania euforia w tym przypadku zaczęła jednak opadać. Miejscami dość mocno. Przy zakończeniu lektury oceniam, że to — jak dotąd — najsłabsza z wysłuchanych przeze mnie.

Wersja audio tragiczna (Zdzisław Wardejn jako lektor plus jakość dźwięku przypominająca mówiącego przez szklankę w pokoju obok). Do tego sama treść, zapowiadająca się ciekawie i wciągająca, zaczyna obniżać lot zauważalnie w połowie książki po to, by pod jej koniec wpaść w maliny głupich błędów.

W zasadzie wszystkie błędy, jakie znalazłem, dotyczą akcji ucieczki Ellis i Jane, a w szczególności — organizacji tej akcji przez stronę radziecką:

1. By znaleźć Ellisa i Jane, Anatolij użył pięćset śmigłowców wojskowych i tysiąc żołnierzy. Tysiąc ludzi i pięćset maszyn wojskowych by znaleźć parę ludzi (z dzieckiem) w górzystym ale jednak skrajnie odludnym terenie? To chyba zdrowa przesada, żeby nie powiedzieć, że nielogiczność. Jakby tego było mało, to później autor wielokrotnie powtarza myśl, że użycie śmigłowców w zasadzie było pozbawione sensu, bo z wysokości, na której muszą one latać w górzystym terenie, niczego nie dało się dostrzec.

2. We wspomnianej akcji poszukiwawczej Anatolij użył pięćset śmigłowców wojskowych i… tysiąc żołnierzy. Uwzględniając fakt, że większość ciężkich wojskowych radzieckich śmigłowców musi pilotować co najmniej dwóch pilotów wychodzi, że zbiega nie szukał nikt. Nawet naciągając teorię (jeden żołnierz pilotował maszynę) wychodzi nam, że na jednego szukającego przypadał jeden śmigłowiec. Chyba nawet Rosjanie nie są aż tak rozrzutni, jeśli chodzi o paliwo do śmigłowców, aby poszukiwać amerykańskiego szpiega przy pomocy pięciuset powietrznych taksówek wiozących po jednym zwiadowcy.

Rozumiem, że — zdaniem autora — gdyby jeden z takich śmigłowców odnalazł szpiega, to miałby krążyć nad nim pół godziny zanim wezwane przez radio inne śmigłowce nie dowiozą w sumie z dziesięciu żołnierzy do sformowania oddziału szturmowego (przypominam, że zgodnie z planami Anatolija, zabicie Ellisa nie wchodziło w rachubę; bezwzględnie należało pojmać go żywym). Lekkie brednie.

3. Według moich luźnych obliczeń, opartych na artykule w Wikipedii, Rosjanie dysponowali w trakcie radzieckiej interwencja w Afganistanie liczbą około 3500 śmigłowców oraz (w zależności od okresu) od pięćdziesięciu do stu piętnastu tysięcy żołnierzy. Mówienie więc, że używając pięćset śmigłowców i tysiąc żołnierzy Anatolij zaangażował trzy czwarte sił radzieckich w Afganistanie jest mocnym, i całkowicie nieuzasadnionym naciągnięciem.

4. Krótko po rozpoczęciu akcji poszukiwawczej i ustaleniu, że Ellis, Jane i Chantal poruszają się piechotą, Anatolij stwierdził, że do ich odnalezienia wystarczy dziesięć grup poszukiwawczych, każda składająca się po kilka do kilkunastu żołnierzy. To jest jakaś setka zwiadowców, co czyni ten tysiąc żołnierzy i pięćset śmigłowców tym bardziej pozbawionymi sensu liczbami.

5. Przed akcją poszukiwawczą Anatolij odwiedził wioskę, w której mieszkała Jane i Ellis. Nie znalazł ich, ale znalazł na dachu domu Chantal. Mimo to, okłamał Jean-Pierre’a, że dziecka nie odnalazł. Zostało to następnie wyjaśnione słowami Ellisa, że jakoby Anatolij wiedział, iż zabranie dziecka spowoduje, iż Jane natychmiast się ujawni i zostanie pojmana przez Rosjan lub zabrana przez Jean-Pierre’a, co znacznie ułatwi Ellisowi (samotną) ucieczkę. A tak, została w wiosce i Ellis musiał ją zabrać wraz z dzieckiem, co opóźniałoby jego marsz.

Sęk w tym, że to naciągnięcie ze strony autora, bo Anatolij nie posiadał dość szczegółowych informacji, by romans Ellisa i Jane oraz ich wspólną ucieczkę uznać za pewnik. Jean-Pierre wspomniał mu wcześniej jedynie o tym, że tych dwóch kiedyś coś wcześniej łączyło.

6. Jako ojciec dwójki dziewczynek absolutnie nie wierzę w teorię, iż półroczne dziecko może być karmione ledwie trzy razy dziennie, a przewijane zaledwie dwa (!) razy dziennie (rano i wieczorem) i mimo to w ogóle nie płacze, potulnie znosząc zimno ostrego afgańskiego klimatu i wspinaczki nawet na kilka tysięcy metrów. Moje dzieci płakały histerycznie, gdy miały mokro dłużej niż piętnaście minut. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jakim cudem mogłyby znieść (bez jednego płaczu skargi) kilka dni 12-14 godzinnych wspinaczek górskich, nieustannego bujania w nosidełku i równie długiego przebywania w jednej pozycji. Autor kreśląc ten wątek nie miał chyba bladego pojęcia o wymaganiach i potrzebach półrocznego niemowlęcia.

7. Czy da się wspiąć na mającą 4500 m (15 tys. stóp) nad poziomem okolicy (czyli jakieś sześć tysięcy metrów nad poziomem morza) przełęcz bez aparatu tlenowego? Czy są w ogóle takie przełęcze w Afganistanie lub gdziekolwiek indziej poza Himalajami? Czy może takiego czynu dokonać zasiedziały za biurkiem szpieg amerykański, drobna kobieta pół roku po porodzie i półroczne niemowlę? Trudno mi w to uwierzyć.

8. Jakby ktoś nie wiedział, to po czternastu godzinach morderczego marszu w górskim terenie i ostrym zimowym klimacie można zamknąć się w jednym śpiworze, na twardym jak cholera klepisku chaty, i „delikatnie kochać” przez wiele godzin. Gratuluję jurności. Mnie po czternastu godzinach górskiej wędrówki udałoby się zasnąć na stojąco i nie obudzić się nawet po tym, gdybym chwilę później wyrżnął o owo klepisko. Myślę, że po takim wysiłku nie obudziłby mnie nawet przemarsz wojsk artyleryjskich metr od tejże chaty.

9. Jane wiedziała do czego zdolni są Rosjanie w Afganistanie. Wiedziała, że bez mrugnięcia okiem strzelają w głowy rannym, w tym także nastolatkom i dzieciom. Wiedziała, że w przypadku pojmania przez Rosjan ona i Chantal w najlepszym wypadku spędzą resztę życia u boku znienawidzonego męża (i ojca), którego obwiniała o śmierć setek Afgańczyków. A w najgorszym wypadku mogą zostać poddane torturom i zabite. Wiedziała również, że w przypadku pojmania Ellis, jej ukochany, któremu obiecała, że nigdy w życiu go już nie opuści, zostanie wtrącony do więzienia, poddany wielodniowym torturom a następnie stracony lub do końca życia zesłany na Syberię.

Wiedząc to wszystko nie nacisnęła jednak spustu detonatora i pozwoliła na ich aresztowanie tylko dlatego, że w krytycznym momencie pomyślała sobie o piątce bezimiennych Rosjan, którzy zginą w wyniku wybuchu. Takie zakończenie wątku ucieczki wydało mi się tak strasznie naciągane, amerykańsko-poprawne i plastikowe, że aż odłożyłem sobie lekturę końcówki książki na dłuższy czas.

Autor najwyraźniej nie słyszał o tym, że matczyna miłość jest najsilniejszą siłą we wszechświecie, mechanizmem biologiczno-fizjologicznym, który nie poddaje się w zasadzie kontroli umysłu, a naprawdę kochająca swoje dziecko matka jest w stanie dla jego bezpieczeństwa wyrżnąć połowę świata. Toteż wspomniane zakończenie jest jednym wielkim bełkotem i pieprzeniem, bo prawda jest taka, że Jane mając jedynie iskierkę możliwości, iż Chantal znajdzie się w niebezpieczeństwie, nacisnęłaby ten cholerny spust nie zastanawiając się nad konsekwencjami nawet przez ułamek sekundy.

10. Jane trzymała półroczną Chantal w nosidełku przy piersi i głaskała jej plecy lewą ręką, a pistoletem trzymanym w prawej ręce przestrzeliła kajdanki Ellisa. Pistolet znajdował się więc w odległości maksymalnie pół metra od super delikatnych uszek niemowlęcia. Mimo to, huk wystrzału nie tylko nie spowodował u Chantal głuchoty, ale nawet po krótkim płaczu sama szybko się uspokoiła. Brednie, jak dla mnie!

11. Początek części trzeciej (w zasadzie epilogu): „(…) zachwycali się półroczną Chantal (…)”. Parę zdań dalej: „(…) od ich powrotu z Afganistanu minęło już pół roku (…)„. Wychodziłoby, że przez śniegi i górskie szczyty Afganistanu przedzierali się z… noworodkiem. Co jest oczywistą nieprawdą. Pozostaje tylko pytanie, czy to autor wylał kawę na kalkulator, czy może tłumacz polskiego wydania tak błysnął?

Zostaw komentarz