Archerowska pisanina

Jeffrey Archer jest pisarzem kasowym. To znaczy — poczytnym, ale jednocześnie słabym. Pisze pod publiczkę, pisząc zaś tworzy błędy takiego kalibru, że niektóre urągają fundamentalnej logice i naprawdę przy tym irytują.

Przeczytałem lub wysłuchałem kilkanaście powieści tego autora, niektóre z nich po kilka razy, bo łatwo się przy nich zasypia! :) Prawie wszystkie mają swój swoisty common sense. W tym artykule wymieniłem więc te błędy i autorskie porażki, które odnaleźć można w wielu, jeśli nie we wszystkich powieściach tego słynnego Brytyjczyka.

Napięcie i suspens?

Jeśliby chcieć uczyć przyszłych pisarzy, jak prawidłowo budować te fundamentalne dla prawie każdej powieści konstrukcje, to liczne powieści Jeffrey’a Archera, i setki scen w nich, były by doskonałym wprost anty-przykładem. Autor ten po prostu nie potrafi tego robić.

Co rusz — w praktycznie każdej powieści — co kilkanaście nieraz paragrafów — natykamy się na opisy scen, które wprost sugerują jedno po to, by za chwilę okazało się coś zupełnie przeciwnego. Często mamy do czynienia z działaniem podobnym do mediów. Zapowiada się na wielką aferę, tylko po to, by za chwilę napięcie rozeszło się po gaciach.

Kilka przykładów (bez wymieniania źródła):

1. Pielęgniarka budzi w nocy lekarza i mówi mu, że zmarło jedno z bliźniąt. Nie mówi mu, które, a on o to nie pyta (sic!). Wszystko po to, by dalej można było wprowadzić kilkanaście paragrafów tandetnej chlapaniny pisarskiej sugerującej czytelnikowi wprost, że chodzi o bliźniaka A. Ostatecznie oczywiście okazuje się, że chodzi o bliźniaka B.

2. Dzwoni telefon. Bohater odbiera przy gościach. Scena napisana z jego perspektywy, więc słyszymy tylko jego odpowiedzi. Między innymi: „Czy mogę odwołać się od państwa decyzji”. Każdy czytelnik założy wprost, że bohater jest w czarnej dupie. Tamten odkłada słuchawkę i mówi, że… wygrał rozprawę, wiadomość była po jego myśli i tak dalej, taki bełkot. Kurna! Tylko kretyn pyta się o możliwość odwołania się od decyzji słysząc wcześniej, że wygrał.

3. W pewnej prestiżowej szkole można ubiegać się o kilkanaście stypendiów. Po pierwszych dwóch tygodniach od konkursu wyniki ogłasza się dla wszystkich miejsc… poza pierwszym. Na poznanie nazwiska zwycięzcy trzeba czekać kolejne dwa tygodnie. Czemu? Wie to tylko autor tej bzdury, bo w powieści tego nie wyjaśnia.

Jakby tego wszystkiego było mało, to na koniec powyższej szmiry okazało się, że dyrektorka szkoły… zapomniała o tym, że na ogłoszenie pierwszego miejsca czeka się kolejne dwa tygodnie. Mimo, że do startu w tym konkursie przygotowywała uczniów od trzydziestu lat. Do pozwoliło Archerowi zbudować kolejną uwłaczającą fundamentalnej inteligencji nieudolną próbę pseudo-suspensu.

Bohaterowie czarno-biali

Bardzo wyraźnym znakiem rozpoznawczym pisarstwa Jeffrey’a Archera jest praktycznie zupełny brak bohaterów szarych. Nic nie znaczących Kowalskich, takich jak zdecydowana większość z nas. Którym na równi zdarzają się zachowania pozytywne i negatywne. Którzy skupiają w sobie po równo zalety lub wady. Taka prawdziwa rzeczywistość nie istnieje w książkach tegoż autora. Każdy bohater jest doskonale anielski albo piekielnie wredny.

Główni bohaterowie są tak skrajnie wymuskanymi, pierwszoplanowymi, super-bohaterami amerykańskimi (najczęściej), że co rusz czytelnik ma wrażenie, że jeszcze dosłownie chwila, a ich twarze zaczną pojawiać się na rozlepianych wszędzie plakatach w stylu „America Wants YOU!”.

Nigdy lub prawie nigdy (a w każdym razie — niepokojąco dla naturalności książki rzadko) nie zdarzają im się zagrania złe, wątpliwości, wahania. Są obrazkowo wręcz poprawni politycznie, społecznie i obywatelsko. Aż do przesycenia. Aż do mdłości.

To samo dotyczy antagonistów. Są przerysowanie czarni. Wyrachowani w dążeniu do obranego celu, pozbawieni najmniejszych skrupułów, nie zważający na nic i na nikogo. Nigdy nie mający cienia wątpliwości, czy to, co robią jest właściwe lub, czy nie posunęli się jednak odrobinę za daleko.

Oczywiście, nie sugeruję, że tacy ludzie nie zdarzają się w świecie rzeczywistym. Wprost przeciwnie, jestem świadomy, że jest ich pełno. Ale nie tak wielu zgromadzonych „wokół jednej historii”, jak to ma miejsce w większości książek tego autora.

Pod tym względem każda powieść tegoż autora to klasyczna tragedia grecka. Czytelnik ma wrażenie, że jeszcze chwila, jeszcze moment i ujrzy stado greckich filozofów, ubranych w szare togi, ze skroniami upstrzonymi laurem, jak wypowiadają swój doskonale poprawny osąd nad znienawidzonymi przez wszystkich „złymi”.

Czy powieść Archera ma pięćset stron, czy tysiąc, po pierwszych pięćdziesięciu wiesz, kto jest zły, kto dobry. I nigdy się to już nie zmieni.

Acha… Nie trzeba chyba dodawać, że kreowane przez Jeffrey’a Archera (najczęściej amerykańskie) super-małżeństwa są po prostu doskonałe. Nigdy, absolutnie nigdy się nie kłócą, praktycznie we wszystkim są zgodne, a naprawdę nieliczne różnice zdań wyjaśniają spokojnym, stonowanym głosem, w trakcie pełnej kurtuazji rozmowie przy herbatce i porannym śniadaniu.

Oczywiście absolutnie przenigdy się nie rozwodzą (wyjątkiem był Abel Rossnovski z „Kane’a i Able’a”, ale on był przecież emigrantem z Polski! :]), nigdy nie zdradzają, nie miewają nawet myśli o skoku w bok. Pokusy pozamałżeńskie spływają po nich jak zeszłoroczny śnieg.

Ale też, z drugiej strony, czemu się dziwić? Skoro członkowie tych małżeństw są całkowicie absolutnie pozbawieni jakichkolwiek wad, stanowią przykłady idealnych obywateli (najczęściej amerykańskich), dysponują równie wspaniałym potomstwem, a przy tym zarabiają doskonale, to o co tak w zasadzie tacy ludzie mieliby się kłócić?

Parę pozostałych kwestii

Opisując pisarstwo Jeffrey’a Archera można wymienić jeszcze kilka cech wspólnych:

1. Średnia statystyczna nie istnieje: Te same prawidła, co bohaterami, rządzą wszelkimi ich osiągnięciami, listami pierwszeństwa, konkursami i wszelką szeroko pojętą statystyką.

Wszystko (wszyscy) musi bezwzględnie być pierwsze lub ostatnie. Absolutnie nie wchodzi w rachubę, by ktoś zajął w jakimkolwiek rankingu miejsce drugie, trzecie lub kolejne. Jeśli któryś bohater wygrywa, to zawsze z kretesem, przez totalny nokaut, rozkładając przeciwnika na łopatki i zyskując owacyjny aplauz na stojąco. Jeżeli ktoś dostaje się gdzieś po raz pierwszy, to zawsze na ostatnim możliwym miejscu, a przy tym okazuje się, że przeciwnik z kolejnego miejsca zawsze stąpa po piętach i różnica do bohatera wynosi 1-2 punkty, głosy lub szanse.

2. Problemy z liczbami: Jak wielu pisarzy, również i Jeffrey Archer wykazuje przerażającą wręcz ignorancję fundamentalnej matematyki. Problemy z zegarem, kalendarzem, kalkulatorem, liczbami, cenami i zależnościami jednych od drugich. W skrajnych przypadkach zdarzają się nawet pomyłki o kilka rzędów (tysiące stają się milionami, miliony dziesiątkami milionów), nieumiejętność sprawdzenia faktycznego upływu czasu itp. itd.

Mamy więc na przykład jedenastoletnią bohaterkę, która ma ponad trzysta dolarów oszczędności oszczędności, w czasach, gdy bilet do kina kosztuje 20 centów, a roczne czesne w prestiżowej szkole wynosi 1 000 dolarów.

Czyli… autor serwuje nam tu bełkot, że nastolatka potrafiła zaoszczędzić w śwince skarbonce równowartość ponad tysiąc pięciuset biletów do kina (jakieś 23-25 tysięcy złotych) albo jedną trzecią prestiżowego stypendium (jakieś 5 000 zł w obecnie). Liczby te są nie tylko wyssane z palca, ale również wzajemnie sprzeczne.

3. Oderwanie od rzeczywistości. Ta sama, wyżej wspomniana bohaterka, w wieku jedenastu lat uczy się w amerykańskiej szkole historii średniowiecznej, od Karola Wielkiego oraz trygonometrii. Rok, czy dwa później również greki i łaciny. Wie też, co to giełda i akcje. Taki obraz serwuje nam autor w latach czterdziestych XX wieku, w Stanach Zjednoczonych, w których współcześnie jeszcze poziom wykształcenia młodzieży jest zatrważająco niski i mocno odległy od poziomu europejskiego.

4. Superbohaterowie: Postaci tworzone przez Jeffrey’a Archera są nie tylko niezwykle wyraziste (patrz poprzedni śródtytuł), ale też wszechstronnie i wyjątkowo (nierealnie) utalentowane. Każdy bohater, nawet ten, który pojawia się „przez pięć minut” w powieści musi być bezwzględnie lepszy niż przeciętny człowiek.

Weźmy ot, choćby profesora Ferpozziego. Profesura z architektury i światowy rozgłos w tej dziedzinie to absolutnie za mało przerysowane, jak na standardy p. Archera. Trzeba więc było temu bohaterowi — nic nie znaczącemu dla historii — dołożyć jeszcze bycie: odznaczonym lotnikiem wojennym, światowej klasy specjalistą z zakresu… pokoju światowego oraz zdobycie Pokojowej Nagrody Nobla.

Jedna z głównych bohaterek, w trakcie niestety jednego tylko życia, była: menedżerem (zarządzała własną siecią sklepów, potem całą grupą kapitałową) i modystką (sama projektowała ubrania do swoich kolekcji). Studiowała przy okazji architekturę, a na koniec została (z nudów?) politykiem i prezydentem Stanów Zjednoczonych. Nadto wszystko zaś była wszechstronnie utalentowaną poliglotką. Już w wieku gimnazjalnym płynnie władała językiem angielskim, polskim, francuskim, greką i łaciną. Na studiach opanowała jeszcze dodatkowo język włoski i niemiecki.

Mąż owej pani wypada na jej tle nieco gorzej. Był „zaledwie” bankierem, menedżerem, grał świetnie na wiolonczeli i uprawiał prawie-zawodowo sport.

Zostaw komentarz