Niall Ferguson — Dom Rotshchildów. Tom 1

Po pseudo-recenzji książki „Mein Kampf” Hitlera obiecałem sobie, że nie będę już więcej recenzował tu książek, a skupię się wyłącznie na podstawowej formule tego bloga — czyli wypisywaniu faktycznych błędów w książkach. Krótko mówiąc — nie będę opisywał tu książek, które są „jednym wielkim błędem”. I znów musiałem zmienić zdanie!

Przyczyną zmiany (to już naprawdę ostatni raz!) był fakt, że… strona internetowa księgarni Matras jest do dupy! Jej autor nie wpadł na pomysł, iż wypadałoby autorów recenzji uprzedzić przed ich napisaniem, że ich publikacja wymaga zalogowania się. Wysmarowałem więc przepiękną opinię o książce tylko po to, by zderzyć się z idiotycznym murem „zaloguj się lub zarejestruj”.

Zdecydowałem, że taka fajna recenzja nie może pójść w piach i postanowiłem ją tu opublikować. Proszę, o to ona…


Ta książka, to… bełkot! Poważnie! Wszystkie argumenty „za” i cechy pozytywne z poprzednich recenzji weźcie sobie na talerz i odwróćcie ich znaczenie, a będziecie mieli pełen i — co najważniejsze — realny obraz tej książki.

No, więc… no, tak. Te osiemset stron. I tu jest pies pogrzebany. Osiemset stron książki, a na każdej (!) z tych stron od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu procent BEŁKOTU w postaci bezsensownych, nikomu nic nie dających i absolutnie niczego do pracy nie wnoszących cytatów listów, liścików, wypowiedzi, odezw, dokumentów, zapisów, testamentów… Boże! Jahwe!

Zaledwie od dwudziestu to w porywach czterdziestu procent każdej strony i całej książki to konkretne, sensowne i potrzebne FAKTY.

Idźmy dalej przez poprzednie recenzje. Nie, ta książka nie jest „nie łatwa w odbiorze z uwagi na dużą ilość szczegółów finansowych i historycznych”. Ta książka jest trudna w odbiorze ze względu na to, że owe szczegóły ekonomiczne i historyczne są przeplatane cytatami zawierającymi opinie i uwagi ówczesnych, współczesnych i opisywanych, które do samej książki, do jej treści i do prezentowanych informacji absolutnie nic nie wnoszą.

Autor książki od początku do końca swojego „dzieła” jest przekonany, że jeśli opisze w kilkuzdaniowym podsumowaniu, iż temu, czy tamtemu Rothschildowi udało się to, czy tamto to, to natychmiast ma moralny obowiązek zacytować na kolejnych trzech stronach siedem listów gratulacyjnych, wysłanych przez czterech pozostałych braci, dwóch ambasadorów i jednego kloszarda z Jugendstrasse — wszystkie siedem powtarzających dokładnie to samo (że się udało, że to i że temu) w siedmiu stylach siedmiu autorów gratulacji. Dramat, żenada i kara boska zarazem!

” Jednak największym plusem książki (…) jest niezwykle lekki (…), momentami wręcz gawędziarski sposób narracji Fergusona”. O matko i córko, nie! To nie jest w żadnym wypadku gawędziarski sposób narracji, bo gawęda ma to do siebie, że wciąga i człowiek czuje skręt kiszek na myśl, że kiedyś ta piękna przygoda będzie się musiała skończyć. Ferguson pitoli trzy po trzy, w kółko o tym samym, cytując na ośmiuset stronach co najmniej siedemset nudnych jak flaki w oleju, nikomu niepotrzebnych opracowań.

Ta książka byłaby fenomenalna. Serio! Gdyby miała 200-300 stron. Gdyby wywalić to wszystko i zostawić w niej suche fakty plus krótki komentarz autorski.

Ludzie piszący świadomie w taki sposób powinni mieć dożywotni zakaz publikowania. Szkoda drzew! Wodolejstwo, nudziarstwo i bełkot powinny być ustawowo zakazane, nawet jeśli są uprawiane przez światowej sławy historyka.


Książkę dostałem w prezencie od ukochanej żony. Każdy prezent, nawet ten najbardziej tandetny, to dla mnie świętość. Do tej pory otrzymałem w życiu kilkaset prezentów, a sprzedałem lub wyrzuciłem zaledwie dwa z nich. Ta książka jest druga…

Książka — ze względu na ilość ściętych (i zmarnowanych drzew!) — kosztuje nie mało. Na Allegro chadza od sześćdziesięciu złotych, w księgarniach po osiem i więcej dyszek. Książka ta jest według mnie tak piramidalnie bełkotliwa i tak bezdennie nudna, że nie tylko postanowiłem ją sprzedać, ale nawet zdecydowałem się wystawić ją na Allegro od złotówki. Byle tylko udało się ją sprzedać i byle tylko odzyskać choć trochę pieniędzy zmarnowanych przez żonę na tę ewidentną wydawniczą pomyłkę!

Zostaw komentarz