Ken Follett — Trojka
Cała książka jest (jak wszystkie Folletta wysłuchane przeze mnie) generalnie bezbłędna. W trakcie drugiego słuchania znalazłem tylko jakieś dwie drobnostki w tekście, ale ich nie zapisywałem.
Natomiast końcówka książki, a zwłaszcza jej epilog, rozmontowały mnie po prostu na śrubeczki.
Koniec akcji
W ostatnich zdaniach rozdziału siedemnastego „żegnamy” Suzę w tragicznym stanie:
- ma poparzoną skórę nóg,
- z trudem przemieszcza się choćby o metr,
- wspięcie się o jeden stopień zabiera jej całą wieczność.
Następnie, na początku rozdziału osiemnastego „witamy” ją we wspomnieniu Dicksteina jako kobietę, która mimo:
- odniesionych ran oraz
- zamętu panującego na „Karolince” wywołanego pożarem,
bez najmniejszych problemów:
- dotarła do pokoju radiowego,
- przestroiła radio (kobieta, która wcześniej nie wiedziała, co to jest gaźnik samochodowy!) na inną częstotliwość,
- nie niepokojona przez nikogo nawiązała łączność ze „Strombergiem” i przekazała szczegóły.
Epilog książki
Najpierw, kilka stron przed epilogiem mamy te dwa fragmenty dotyczące Dawida Rostowa:
Dickstein najpierw zgiął go w pół i pozbawił oddechu ciosem w splot słoneczny. Gdy głowa mu opadła, szybkim, mocnym wyrzutem kolana złamał mu szczękę. Na koniec, tym samym płynnym ruchem, wkładając w cios całą siłę, kopnięciem w szyję przetrącił mu kark i posłał go na gródź.
Oraz „łódki” na której działy się powyższe wydarzenia:
Rozległ się huk potężnej eksplozji. Ogień dotarł do zbiorników paliwa “Karolinki”. Na kilka chwil ściana płomieni rozświetliła niebo, powietrze rozdarł przeciągły ryk (…). Ryk umilkł, światło zgasło i nie było już “Karolinki”.
A później, w epilogu, dowiadujemy się, że Dawid Rostow… przeżył (!). Mało tego, przypłacił to wszystko jedynie koniecznością noszenia kołnierza ortopedycznego do końca życia.
No, po prostu mdleję! Facetowi obijają mordę, przetrącają kark, po czym idzie w kilka minut na dno wraz z kompletnie płonącym statkiem na środku Morza Śródziemnego. A później okazuje się, że jest on stanie coś takiego przeżyć? Bełkot!
I po co to wszystko? Naprawdę epilog by cokolwiek stracił, gdyby autor napisał, że tego wszystkiego, co niby dokonał Rostow, dokonał jakiś jego zastępca, równie światły i przebiegły agent KGB?