James Clavell — Shōgun

Najsłynniejsza z powieści Jamesa Clavella porwała miliony czytelników, porywa każdego dnia nowych i porwała też mnie. Dlatego pierwsze błędy — i to naprawdę małe — udało mi się znaleźć dopiero na trzechsetnej stronie, a dokładnie — po przesłuchaniu prawie trzydziestu procent wersji audio tej mającej prawie tysiąc sto stron epopei.

Tak się składa, że recenzowane przeze mnie książki dzielą się na dwie grupy:

  • kompletna masakra, od początku do końca powieści jeden błąd drugi błąd błędem pogania,
  • całkiem dobre książki, z nielicznymi błędami lub czasem wcale.

I w prawie każdej książce, niezależnie od tego, do której grupy należy, występuje taki fragment, na którym autor kompletnie płynie, w którym od błędów wprost aż się roi lub który jest napisany tak fatalnie, że aż się ma wrażenie, iż fragment ten pisał ktoś inny (albo, że autor był pod wpływem pewnych zabronionych prawem środków).

„Shōgun” Jamesa Clavella zdecydowanie należy do tej drugiej grupy. Książka ciekawa, barwna, z w sumie nielicznymi błędami (szczególnie biorąc pod uwagę rozmiar powieści)… no, i ten nieszczęsny atak ninja. Uszy opadają!

Ale zanim dojdziemy do niego, to pozostałe błędy, jako tako ułożone w grupy (brak chronologii):

Tłumaczenie i wersja audio

1. Niestety, zupełnie popłynął tłumacz nazywając w polskim wydaniu sodomią stosunek analny, a sodomitami — homoseksualistów, tudzież ewentualnie pedofilów. Zapomniał on przy tym, że w języku polskim wyraz sodomia oznacza stricte zoofilię, czyli spółkowanie ze zwierzętami.

Natomiast w języku angielskim wyraz sodomy ma znacznie szersze znaczenie i może określać stosunek oralny lub analny między ludźmi (niekoniecznie tej samej płci), stosunek (czy raczej: aktywność seksualną) pomiędzy ludźmi i zwierzętami a nawet czasami (w najbardziej ortodoksyjnych społecznościach) — zwykły stosunek seksualny, który nie prowadzi do poczęcia potomstwa.

2. Mocno nie bardzo leży mi nazywanie sake winem. Kultura japońska (i słownik japoński) dopuszczają nazywanie w ten sposób praktycznie każdego napoju alkoholowego produkowanego ze sfermentowanego ryżu (w tym: wina ryżowego), więc etymologicznie jest OK. Mimo wszystko sądzę, że większości czytelników sake kojarzy się z japońską wódką. Użycie więc zwrotu „wypił wódkę” nie zmieniłoby znacząco wydźwięku tłumaczonej sceny, a byłoby bardziej naturalne w moim odczuciu.

3. Lektor wersji audio (Ryszard Nadrowski) jest całkiem dobrze przygotowany do czytania fraz i fragmentów w języku japońskim i na tyle na ile potrafię ocenić — robi to bardzo dobrze. Natomiast kompletnie płynie na frazach w języku hiszpańskim, czy portugalskim. To jego „cojones” czytane dosłownie „cojones„, a nie (prawidłowo) „cohones” wybija z sandałów.

4. Fragment rozmowy między Toranagą a Mariko:

(…) by porozmawiać z tobą „szczerze, w cztery oczy, po angielsku” (…).

Brednie. Wcześniej autor wielokrotnie w powieści podkreślał, że nikt z Japończyków nie mówił po angielsku, więc Blackthorne mógł na przykład przeklinać w nim bez ograniczeń, mając gwarancję, że nie zostanie zrozumiany. Mariko potrafiła mówić jedynie po japoński, portugalsku i łacinie. Toranaga — wyłącznie po japońsku.

Umieściłem w tej kategorii, bo jestem przekonany, że popłynął tłumacz. Nie wierzę w to, że autor w oryginale popełniłby aż tak ordynarny błąd.

5. Na tłumaczeniu rozmowy między Buntaro a Mariko tłumacz też słodko popłynął:

Jeżeli przegra, zanim zginę – dodał po pewnym czasie – to ja sam albo, jeśli nie będę żył, jeden z moich ludzi zabije Anjin-sana.

Jeśli Toranaga przegra, a ja będę żył, to go zabiję, no chyba, że nie będę żył (ale przecież wtedy pierwsze zdanie nie ma sensu) to zabije go ktoś inny. Bełkot.

6. Po śmierci Yabu Toranaga mówi (podkreślenie moje):

A zatem, z twoją zgodą, zatwierdzam je wszystkie. Chcę też zatwierdzić przedśmiertne życzenia ojca, zanim zostaną spełnione.

Życzenia ojca? Czyjego? Tu chyba też tłumacz popłynął. To przecież były przedśmiertne życzenia samego Yabu.

Liczby

1. W poniższym fragmencie autor kompletnie rozminął się z ekonomią, żeby nie powiedzieć dosadniej — że padło mu na rozum (wycięcia moje):

Pan Toranaga pyta, czy przewiózłbyś mu dziesięć tysięcy dukatów w złocie (…) i zainwestował je na rynku złota w Indiach. (…) Pan Toranaga mówi, że połowa zysku jest twoja. (…) Na czysto powinieneś zarobić na tym bez trudu cztery tysiące dukatów. Nic nie ryzykując.

Połowa zysku to 4000 dukatów, czyli cały zysk to 8000 dukatów. Z zainwestowanych… dziesięciu tysięcy? A więc… osiemdziesięcioprocentowy zysk? I do tego jeszcze — rzekomo — bez najmniejszego ryzyka! Myślę, że co najmniej milion bankierów, tak siedemnastowiecznych jak i współczesnych, wprost marzyłoby o takiej inwestycji. Ale to niestety piramidalne bzdury i brednie, panie Clavell!

Inna sprawa… jak można zainwestować złoto („dukaty w złocie”) na giełdzie złota? Kupując złoto za złoto?

2. Popatrzmy na ten fragment:

— (…) odparł, używając japońskiego kalendarza, którego zrozumienie zabrało mu miesiące.

Bezpośrednio po nim narrator wyjaśnia prawie wszystkie zasady kalendarza japońskiego i zabiera mu to… jeden akapit lub półtorej minuty czytania. Ojciec Alvito / Tsukku-san, którego dotyczy powyższy cytat, nie jest kretynem (wprost przeciwnie: jest przebiegłą, szachrajską, katolicką gnidą) więc taki opis jest błędem logicznym, bo odmalowuje gdzie indziej inteligentną i przebiegłą postać jako skończonego wsiowego głupka.

Bądźmy bowiem szczerzy — nawet sześcioletnie dziecko potrzebowałoby kilku dni, by zrozumieć jak działa kalendarz japoński.

3. Autor regularnie myli się co do wartości lub siły nabywczej jednego koku ryżu. Co chwilę słyszymy (czytamy) inną teorię, która obala poprzednią co do wyobrażanej sobie wartości. Więcej na ten temat tutaj.

4. Rozmowa Omi i Yabu:

— Jeżeli do Osaki udasz się forsownym marszem, to masz jeszcze w zapasie dziesięć czy czternaście dni.

Jeżeli mówimy o forsownym marszu to określenie czasu czy odległości musi być dużo bardziej dokładnie, bo inaczej robi się pozbawione sensu. Marsz to marsz. Idziesz tyle, a tyle, z taką a taką prędkością, odpoczywasz tyle a tyle razy i tak a tak długo. Zdecydowanie powinno być „dziesięć lub jedenaście dni”.

Zapis „dziesięć czy czternaście dni” mógłby dotyczyć na przykład podróży statkiem. Który jest zależny od pogody, warunków na wodzie, zawijania do licznych portów po drodze i braku pewnych informacji, ile w tych portach będzie przebywał.

5. Zdaniem autora, Czarna Karawela przewoziła „dwieście ton złota i srebro wartości pięciuset tysięcy crusados” — dużo. To jest absolutnie technicznie niemożliwe, gdyż karawele były małymi statkami, maksymalnie trójmasztowymi, o wyporności bardzo rzadko kiedy przekraczającej 150-160 ton.

6. Jikkyu został zamordowany (otruty) na zlecenie Yabu. Przekupienie kucharza, aby podał Jikkyu truciznę miało kosztować 500 złotych monet. Tyle zabrano ze szkatuły Anjin-sana na ten cel. Pod koniec książki kwota ta zmalała bez żadnego wytłumaczenia trzykrotnie do 500 koku (1 złota moneta = 3 koku).

Inna sprawa, że autor w żaden sposób nie tłumaczy w jaki sposób pieniądze Blackthorne’a zostały wymienione na monetę obiegową Japonii. Blackthorne i jego załoga byli jedynymi przedstawicielami Holandii i Wielkiej Brytanii na wyspach japońskich ówcześnie. Oprócz nich, znajdowali się tam jedynie Hiszpanie i Portugalczycy. Naturalną rzeczą jest, że używali innych pieniędzy tak, jak naturalną rzeczą jest, że Holendrzy i Brytyjczycy przywieźli ze sobą… holenderskie i brytyjskie monety. Pieniądze zabrane więc ze szkatuły Blackthorne’a były dla spiskowców bezwartościowe (poza nominalną wartością samego złota, która — jak wiemy z powieści — była w Japonii dość niska).

7. Omi odziedziczył po Yabu lenno i dochód w wysokości trzydzieści tysięcy koku. Lenno Omiego było nieco większe niż Yabu, ale myślę, że bezpiecznie można założyć, iż dochód tego drugiego wynosił co najmniej dwadzieścia tysięcy koku rocznie. Przy takim rocznym dochodzie wydaje się być rzeczą całkowicie niedorzeczną przerażenie Yabu na myśl, że nie ma skąd wziąć 500 koku (jedną czterdziestą swojego rocznego dochodu, czyli nieco ponad swoją tygodniówkę) na przekupienie kucharza Jikkyu. Trudno uwierzyć, że spłukał się on do tego stopnia. Przez całą książkę autor kreśli Yabu jako samuraja rozsądnego i dobrze zorganizowanego, więc mamy tu błąd logiczny.

8. Autor przez całą powieść z uporem maniaka powtarza wielokrotnie motyw, że w 1700 roku podróż z Europy do Japonii trwała dwa lata. Tyle też potrzebował list, aby przebyć tę odległość. W żaden sposób nie tłumaczy jednocześnie tego oczywistego błędu.

Według wielu źródeł, prędkość typowego żaglowca w szesnastym wieku wynosiła ok. 3-5 węzłów. Przyjmijmy nawet tę niższą wartość. Według sea-distances.org dystans między Amsterdamem a Yokohamą, drogą wybraną przez Blackthorne’a (przez Przylądek Dobrej Nadziei) wynosi 14 523 nm, a podróż tą trasą przy prędkości 3 węzłów zabiera zaledwie 201 dni. Nawet uwzględniając sztormy, zboczenie z trasy, zawijanie do portów na wiele dni, czy nawet czas potrzebny na naprawę uszkodzeń, czas ten żadną siłą nie ma szans być ponad trzy i pół raza większy (730 dni).

Muszkiety

Jednym z „darów” przyniesionych przez Blackthorne’a był statek pełen muszkietów oraz nauka samurajów Toranagi nowej strategii walki wręcz, z wykorzystaniem tychże „plujących ogniem kijów”. I w tym wątku pojawia się parę słodkich błędów.

1. W trakcie dyskusji na temat tej strategii, którą prowadzili Jozen, Yabu, Omi, Naga i Igurashi, co najmniej dwie osoby potwierdziły, że jest ona dobra tylko na pierwszy atak. Drugi i każdy następny będzie już nieskuteczny, bo przeciwnicy dostosują się.

Acha, jasne, super. Autor zapomniał tylko o takiej małej drobnostce? Skąd przeciwnicy mieliby owe muszkiety wziąć? Nie produkowało się ich ani nie handlowało nimi (uważając je za mało honorowe w walce) w siedemnastowiecznej Japonii. Toteż ludzie Ishido mogliby do woli „dostosowywać się do nowej strategii”. Z dwoma mieczami, nawet cholernie ostrymi, przeciwko muszkietom mieliby szanse takie jak ślimak kontra walec.

2. Obecny na rozmowie Naga, syn Toranagi, jest najgorętszym przeciwnikiem używania muszkietów w walce i równie gorącym orędownikiem ich niehonorowości. Głośno i w podnieceniu mówi o zabiciu Blackthorne’a, o tym, że zakazałby muszkietów na zawsze, nie wpuściłby barbarzyńców do kraju, zakazał handlu z nimi. Nikt ze zgromadzonych nie oponuje, że uczyniłby w ten sposób kraj otwartym na podboje z zewnątrz.

Toranga wiedział (od Blakethorne’a) o błagalnym liście wysłanym przez jezuitów do Indii, niemalże żądającym natychmiastowego sprowadzenia do Japonii trzystu do pięciuset konkwistadorów i rozpoczęcia najazdu Hiszpanów na Kraj Kwitnącej Wiśni. Najazd taki nie był więc tylko fikcją. Skoro Toranaga wiedział o liście to wiedzieli o tym również z pewnością jego wasale (Yabu i Omi) a wielce prawdopodobnie jest, że wiedział o nim również Igurashi (dowódca samurajów Yabu) i sam Naga (syn). Toteż opisany dialog wydaje się być mocno wyrwany z rzeczywistości.

3. Naga kończy swoją wypowiedź takimi słowami:

Przepraszam. Nie odezwałbym się, gdybyś mnie nie spytał. Jeżeli cię, panie, obraziłem, albo ciebie, Yabu-sama, lub ciebie, Omi-san, to przepraszam.

Narrator nie wyjaśnił, dlaczego Naga nie przeprosił Igurashiego, który posiadał bardzo podobną rangę społeczną jak pozostali i również przysłuchiwał się rozmowie. Z tego, co czytelnik dowiedział się z powieści do tej pory wynika wprost, że takie „drobne” przeoczenie mogło Nagę kosztować życie.

4. Narrator zapomniał również wyjaśnić zupełnie dlaczego Jozen nie zakodował drugiej wiadomości. Obie wysyłał w odstępie kilku minut, obie tym samym kanałem (gołębie pocztowe) i obie cechowało bardzo podobne prawdopodobieństwo przechwycenia.

5. W trakcie pokazowego, udawanego ale oddanego z wielkim realizmem, ataku samurajów wyposażonych w muszkiety słyszymy taki oto fragment dialogu:

— A gdzie są ich miecze?! – wybuchnął Jozen. – Oni nie mają mieczów! Samuraje bez mieczów? Zmasakrują ich!

Powracamy tym samym do punktu pierwszego. Sugerowanie, że samuraje wyposażeni w miecze są w stanie zmasakrować samurajów wyposażonych w muszkiety może świadczyć albo o skrajnym braku znajomości działania broni palnej (co stałoby w zupełnej sprzeczności z opisem wydarzeń dnia poprzedniego, podczas których Jozen poznał dokładne szczegóły nowej taktyki) lub o skrajnej głupocie. Dość niedobre jak na wysoko postawionego samuraja, bezpośredniego zausznika pana Ishido.

Atak ninja

Tak, jak we wstępie — w tym długim na 2-3 rozdziały fragmencie autor płynie zupełnie. Myli się, opowiada bzdury, i przy okazji robi ze swoich bohaterów kompletnych kretynów. Po kolei:

1. Atak nastąpił na godzinę przed świtem. Chwilę po jego opisie narrator opisuje jak Sumiyori wydaje polecenie dwóch z samurajów:

— Wracajcie do kwatery razem z tamtymi na górze. Obudzimy was o świcie.

Eee… przerwa w zmianie trwająca godzinę? Odpoczynek (po całonocnym czuwaniu?) w postaci drzemki? Samuraj po takiej „przerwie” nie nadawałby się do niczego, a już na pewno nie do pełnienia czujnej służby.

2. Przywódca ninja nienawidzi Blackthorne’a za… podstępne używanie muszkietów i niehonorową walkę. Ke? Przywódca grupy zabójców, atakujących z ukrycia, stosujących zatrute strzały, gwiazdki shuriken, pułapki oraz truciznę. I przez to oraz przez stosowanie wielu, wielu innych niehonorowych metod walki (a przede wszystkim za walkę za pieniądze) kompletnie znienawidzonych i pogardzanych w społeczeństwie. Taka osoba może mówić cokolwiek o honorze? Albo autorowi się coś kompletnie pomieszało albo usilnie starał się nakreślić przywódcę ninja jako kompletnego kretyna.

3. Regenci, na zebraniu rady po ataku ninja, twierdzą zgodnie, że celem ataku miał być Blackthorne, bo… chrześcijanie z Nagasaki z pewnością gotowi byliby zapłacić za niego okup. Autor chyba zapomniał, że Anjinsan był jedynym protestantem w ówczesnej Japonii, szczerze znienawidzonym przez praktycznie wszystkich pozostałych (katolickich!) chrześcijan na wyspie, więc chrześcijanie z Nagasaki na pewno nie tylko nie zapłaciliby za niego okupu, ale z powodu jego porwania prawdopodobnie obaliliby beczułkę wina mszalnego z radości. Ponownie — albo autorowi kompletnie pomyliły się wątki albo kreśli obraz członków rady, zupełnych kretynów.

4. Dosłownie w następnym zdaniu (po wypowiedzeniu powyższego) członkowie rady stwierdzają, że… to chrześcijanie z Nagasaki zlecili atak ninja. Tu już popłynąłem zupełnie. Zapłacili za atak, żeby potem zapłacić okup? Dupy się z lekka nie trzyma.

5. Jeden z członków rady mówi:

Nie można przejść obojętnie obok seppuku Marikosan.

Potem ta myśl jest kilkakrotnie powtarzana przez innych. Członkowie rady (albo autor) zapomnieli, że Mariko nie popełniła seppuku! Wolała zginąć niż zostać pojmaną, ale popełniła „zwykłe” samobójstwo, świadomie nie uciekając w porę przed wysadzeniem w powietrze drzwi przy których stała. Taki rodzaj śmierci, czy samobójstwa żadną siłą nie kwalifikuje się do bycia nazwanym seppuku.

Analogicznie, śmierć pani Etsu, poprzez rzucenie się z okna, nie mieści się w definicji seppuku, a mimo to tak właśnie jest później nazywana przez członków rady.

6. Nie ma absolutnie żadnego związku między wypuszczeniem lub niewypuszczeniem kobiet, podwładnych pana Toranagi, z zamku w Osace, a podejrzeniami Ishido o zlecenie ataku ninja. Pani Etsu wypowiedziała to oskarżenie wobec świadków i „przypieczętowała” to swoim samobójstwem, co zostało potem przez tych świadków powtórzone innym i tak dotarło do uszu rady. Ale nigdy nikt nie sugerował żadnego związku między tym oskarżeniem a próbą zatrzymania kobiet z zamku. Mimo to, członkowie rady z uporem maniaka powtarzają, że jeśli Ishido będzie nalegał na cofnięcie przepustek to potwierdzi tym owe podejrzenia.

7. Członek rady mówi, że Ishido może zostać oskarżony przez mieszkańców Osaki o zlecenie ataku ninja, i natychmiast, w tym samym zdaniu, dodaje on, że jednocześnie zostanie on oskarżony o… nieudolność, bo atak się powiódł.

Tu popłynąłem po raz drugi i kompletnie nie mam pojęcia, co autor miał na myśli. Jeśli oskarża się kogoś o haniebny atak to jak jednocześnie można go oskarżać o niepowodzenie tego ataku (który nie powinien w ogóle mieć miejsca — wedle pierwszego oskarżenia).

8. W rozmyślaniach jednego z członków rady nagle Rodrigez staje się pomiotem diabła równym Blackthorne’owi. Wątek taki nigdy, nigdzie w powieści się nie pojawił. Rodrigez zawsze był rysowany przez autora jako wdzięczny Blackthorne’owi za uratowanie życia, ale ciągle podkreślający jego odstępstwo religijne i wiarołomstwo oraz chęć zabicia go ze względu na konflikt interesów i wiary. Nigdy, nawet najmniejszym zdaniem czy najdrobniejszym zachowaniem nie zasugerował zgodności myśli i poglądów z Blackthornem — o co został przez owego członka rady oskarżony.

9. W tych samych rozmyślaniach pojawia się wątek Mariko, która rzekomo umarła bez rozgrzeszenia. Jaki niby grzech miała mieć na sumieniu? Nie popełniła przecież seppuku ani innego odstępstwa od wiary czy nauki chrześcijańskiej.

10. Pan Kijama twierdzi, że jego chrześcijańskim obowiązkiem było sekundowanie Mariko przy jej (pierwszej) próbie popełnienia seppuku. Że, co? Dla Mariko i chrześcijańskiego Kijamy bushido (w zakresie seppuku i wielu innych założeń) jest całkowitym zaprzeczeniem nauk Kościoła. Samobójstwo oznacza grzech śmiertelny i wieczne potępienie. Dlatego asystowanie przy seppuku Mariko można by jako tako nazwać samurajskim obowiązkiem Kijamy, ale absolutnie przenigdy — obowiązkiem chrześcijańskim.

11. Rada regencyjna całkowicie płynnie, praktycznie w drugim zdaniu, przechodzi od stwierdzenia, że jest rzeczą absolutnie niemożliwą, żeby Toranaga powstrzymał przyjazd cesarza, następcy tronu w ustalonym terminie, do przejścia nad tym do zupełnego porządku, uznania tego za pewnik oznaczający wojnę i stwierdzenia, że na tę okoliczność już od dziś zacznie się mobilizacja i przygotowania do owej wojny. Wewnętrznie sprzeczny kompletny bełkot. Autor ponownie płynie.

12. Blackthorne, ciężko ranny po ataku ninja, dziękuje w myślach Bogu, że nie stracił męskości tak jak Alban Caradoc. Chwilę wcześniej stwierdził, że Alban w wyniku wypadku stracił… obie nogi. Jakoś nie przypominam sobie nazywania dekapitacji nóg utratą męskości. Rozumiem, że (zgodnie z myślą autora) kobieta, której ucięło nogi też traci męskość?

Del’Aqua i dekret papieski

1. Brat Perez mówi do ojca Del’Aqua, że nie jest i nie będzie ekskomunikowany. Autor nie tłumaczy w żaden sposób (ani słowami narratora ani przez usta Pereza) skąd taka pewność? Perez i Del’Aqua należeli do różnych, wzajemnie potwornie żrących się zakonów, więc zakładam, że Del’Aqua (mając w ręku dekret papieski) strzelał by ekskomuniką na lewo i prawo przy najmniejszym nawet objawie nieposłuszeństwa.

2. Ówczesna poczta działała bardzo powoli. Przesłanie listu z Rzymu do Japonii — patrz punkt ósmy w rodziale „Liczby” — trwało rzekomo dwa lata. Mówienie więc wcześniej o tym, że przesłał ją specjalny wysłannik z Makau nie ma większego sensu. Jeśli list podróżował faktycznie dwa lata, to czy przywiózł go od razu ktoś specjalnie wynajęty do tego celu, czy może dotarł on z Makau do Japonii dwa miesiące później, razem z regularną pocztą, nie stanowiłoby większej różnicy.

3. W rozmowie tej pada hasło, że pewne rzeczy i słowa mogą zaszkodzić Mariko. Rozmowa ta miała miejsce już po śmierci Mariko, więc raczej jej samej niewiele mogło wówczas zaszkodzić.

Spalony statek

1. Narrator mówi, że kąpiel o świcie orzeźwiła Anjin-sana. Zapomniał, że spędził on cała noc na zimnej plaży na opowieści i wspomnieniach. Raczej nie potrzebował żadnego orzeźwienia po takim doświadczeniu.

2. Gołąb, którzy przyniósł do Anjiro wiadomość od Toranagi cudem uniknął śmierci ze szponów atakującego sokoła? A czyj niby był lub skąd tam wziął się sokół? Nie mógł pochodzić od przeciwników, bo Anjiro znajdowało się daleko poza linią frontu. Zakładam, że nie mógł być też dziki, bo skoro gołębie pocztowe były jedyną formą przekazywania sobie wiadomości w feudalnej Japonii to Japończycy opracowali z pewnością dziesiątki sposobów na odstraszenie, czy wręcz wytrzebienie sokołów w okolicy.

3. Rozumiem rozgorączkowanie Blackthorne’a (a nawet samego narratora! :>), ale mówienie o tym, że nowy statek Blackthorne’a pokona statki… dwudziestokrotnie większe jest po prostu bzdurą. Głupią i niepotrzebną.

4. Hiromatsu w kółko marudzi o tym, że atak z użyciem muszkietów jest niehonorowy. Nawet, jeśli mowa o ataku na Ishido, który użył w walce ninja, czyli zachował się dziesięciokrotnie bardziej niehonorowo. To głupie, skostniałe i typowo starcze. Hiromatsu był stary. Ale, gdyby faktycznie był tak nieelastyczny i tak skrajnie (fanatycznie) przywiązany do honoru i tradycji, jak go autor w ostatniej chwili próbuje kreślić, to nie przysłużyłby się specjalnie Toranadze (walka o najwyższą stawkę zawsze wymaga elastyczności!) i nigdy nie osiągnąłby takiej pozycji, czy zaszczytów, jakie osiągnął. Błąd logiczny.

5. Fujiko, argumentując dlaczego lenno Blackthorne’a powinno zwiększyć się również o Ito mówi, że jest tam większy port, z większą pochylnią, więc łatwo będzie tam zbudować większy statek oraz, że łatwo się tam obronić przed wojskami Ishido.

To ostatnie to raczej bzdura — do konfrontacji Ishido/Toranaga miało dojść za dziesięć dni od tej rozmowy (budowa statku miała zabrać pół roku). Gdyby Toranaga przegrał, to Ishido wyrżnąłby całą jego rodzinę, wszystkich służących i wasali oraz oczywiście samego Blackthorne’a, więc o żadnej budowie statku nie byłoby wówczas mowy. Argument jak kulą w płot, a mimo to Toranaga go nie prostuje.

6. Po polowaniu:

Toranaga poczuł przez skórzanostalową rękawicę zaciskające się na palcu szpony.

Eeee… na palcu? Sokół nie siada swemu panu przypadkiem na ręce?

7. W zakończeniu książki Toranaga / narrator / autor płynie zupełnie. Najpierw mówi, że statek Blackthorne’a musiał spłonąć i spłonie każdy następny zbudowany przez niego, bo Toranaga musi przypodobać się chrześcijanom. Mówi też, że Blackthorne nigdy nie opuści Japonii, nie powróci z armadą Holendrów i Brytyjczyków, a handel jedwabiem pozostanie w rękach Portugalczyków i Hiszpanów.

Potem kompletnie zmienia zdanie i mówi, że za kilka lat zniszczy ich zupełnie, wręcz używa zwrotów o „wytępieniu tałatajstwa”, aby… pozwolić Blackthorne’owi i jego pobratymcom opanować handel w ich zastępstwie. Ale przy założeniu, że będą ograniczeni tylko do Nagasaki i okolic. Regularnie myli jednych z drugimi (katolików z protestantami) i krótko mówiąc fanzoli na koniec tak, że aż się tego słuchać nie da.

Anachronizmy

1. Zasadę (iż każdy daimyō ze swoją rodziną i świtą co drugi rok musiał przebywać na dworze sioguna w Edo, a gdy wracał do swojej prowincji — jego rodzina zostawała w Edo jako zakładnicy) faktycznie wprowadzono dopiero w 1635 roku, czyli trzydzieści pięć lat po tym jak w książce została ona opisana jako już obowiązująca.

2. Do opisu wartości siedemnastowiecznej Czarnej Karaweli autor używa jednostki monetarnej crusados. Faktycznie jest to jednostka monetarna Brazylii z końca XX wieku i nie występuje nigdzie wcześniej w historii.

3. Żadną siłą Rodriges nie mógł posiadać w XVII wieku sztyletu z „najlepszej damasceńskiej stali” — bo technologia jej produkcji nie była znana w latach 1600-1900.

4. Zgodnie z polską Wikipedią, pierwsza kobieta, która nazywała siebie gejszą, była prostytutką z Fukagawa i pojawiła się około 1750 roku. Z kolei, zgodnie z angielską Wikipedią, pierwsze domy i dzielnice rozkoszy (poza którymi uprawianie prostytucji było nielegalne) powstały w 1617 roku.

W powieści oba te wydarzenia są przypisane Toranadze i dzieją się w okolicach 1700 roku.

Pozostałe

1. Ten sos nieszczęsny:

Posiłek składał się z dwóch misek ryżu, ryby pieczonej na węglu drzewnym i polanej ciemnym, słono-gorzkim, słodko-kwaśnym sosem (…)

Zdaje się, że nasze kubeczki smakowe uniemożliwiają wyczucie jednocześnie wszystkich czterech smaków.

2. Stwierdzenie narratora „Mariko opanowała mdłości” zaraz po cytacie o skubaniu i patroszeniu kurczaka raczej dość słabo pasuje do obrazu samurajki. Nasi wspaniali weganie, którzy nie jedzą niczego „co robi kupę” lub „miało mamę”, również raczej nie mają odruchu wymiotnego na widok mięsa. A daleko im do mężnych wojowników i wojowniczek gotowych rzucić się na niemalże samobójczy atak bez mrugnięcia okiem.

3. W wątku ukarania akolity-odstępcy, Józefa, przez ojca Alvito autorowi popieprzyła się lokalizacja poszczególnych wydarzeń. Po kolei mamy te trzy fragmenty tekstu (podkreślenia moje):

W Yokose nie znaleźli nic lepszego od tego starego, trzeciorzędnego zajazdu, bo inne zajęli samuraje.
(…)
Toranaga przyglądał się wysokiemu księdzu, który szedł przez polanę.
(…)

— Źle jest złamać uroczystą przysięgę — rzekł Toranaga. — Tak. Bardzo źle, gdy ktoś łamie przysięgę, krzyczy i zakłóca harmonię tego zajazdu.

Wynika z tego, że Alvito i Toranaga stacjonowali w tym samym zajeździe (trudne do uwierzenia, biorąc pod uwagę rangę Toranagi) a mimo to Toranaga widział Alvito idącego skądś dokądś przez polanę.

4. Na żeglarstwie to autor też się chyba trochę słabo zna:

Człowiek budzi się tuż przed świtem, w samą porę, żeby wyjść na pokład i być gotowym do zmierzenia wysokości słońca na niebie.

Eeee… Wysokość słońca na niebie tuż po świcie wynosi… zero stopni. Co taka informacja miałaby dać marynarzowi próbującemu (na podstawie wysokości słońca) określić pozycję okrętu?

5. Z geografią też trochę na bakier. Podróżując z Odawary do Mishimy, przez przełęcz Hakone i patrząc na górę Fuji, morze ma się po lewej stronie (lub za plecami), a nie po prawej, jak twierdzi w tekście autor.

6. Nie jest jasna, czy raczej — jest sprzeczna rola Mariko w państwie. Na początku książki jest ona przedstawiona jako pohańbiona przez czyn swojego ojca. Cała jej rodzina ma być rzekomo skazana na wieczne potępienie do tego stopnia, że Mariko co roku prosi swojego męża o zgodę na popełnienie seppuku.

Pod koniec książki (noc poprzedzająca odwiedziny w zamku Ishido), zgodnie ze słowami Uragi, okazuje się, że jest ona czwartą według powagi i ważności kobietą w państwie.

7. Ogromna hańba — zabójstwo imperatora Gorody, dokonane przez ojca Mariko — i tym samym pohańbienie całego rodu, nie jest wystarczające, by Mariko mogła popełnić samobójstwo sama z siebie. Musi o to prosić co roku swojego męża lub lennego pana. Ci oczywiście się nie zgadza. Jednocześnie chyba sporo mniejsza hańba — niewypełnienie rozkazu lennego pana — jest wystarczająca, aby Mariko mogła popełnić seppuku bez pytania się męża lub lennego pana o zgodę.

Albo autorowi się popieprzyło albo prawo feudalnej Japonii było naprawdę głupie. Rozumiem, że posłuszeństwo lennemu panu było pierwszą powinnością samuraja. Ale zabójstwo imperatora jest chyba większą zbrodnią.

8. Bliżej końca książki pojawia się króciutki wątek samuraja, który twierdzi (w myślach, słowami narratora), że choć nauczył się mówić po portugalsku to nigdy nie nauczy się łaciny, bo jest to język niemożliwy do nauczenia się przez Japończyka.

To jest raczej błąd. Przecież oba języki wywodzą się z tej samej grupy językowej (romańskich, którym łacina dała początek, a jeszcze wyżej — indoeuropejskich). Jeśli więc ktoś biegle opanuje portugalski to raczej nie powinien mieć najmniejszych problemów z nauką łaciny, a już na pewno nie może twierdzić, że łacina jest niemożliwa do nauczenia się.

9. W pewnym momencie, pod koniec książki, Mariko odzywa się do Blackthorne’a tymi słowami:

(…) mówmy tak, abyśmy jak najmniej poruszali wargami, tak jak mnie nauczyłeś.

Wspomina tu motyw, który nigdy w książce się nie pojawił. Prawdopodobnie jest to jeden z wielu usuniętych w trakcie pierwszej edycji. Książka, gdy wyszła spod pióra autora, miała podobno dwa tysiące dwieście stron.

10. Podróż Yabu kanałami pod zamkiem w Osace:

Schodził coraz niżej rzadko uczęszczanymi, ale dobrze oświetlonymi korytarzami. Omszałe ściany połyskiwały wilgocią. Nikt nie strzegł tych podziemi, bo nie było czego strzec.

To są podziemia, nie? Przekopane pod dnem fosy zamkowej. Panuje w nich absolutna ciemność. Żeby były dobrze oświetlone to ktoś (służba?) regularnie musi tam chodzić i wymieniać źródła światła (pochodnie, świece itp.). Autor, niestety, nie wyjaśnia jaki sens miałoby regularne oświetlanie nieużywanych przez nikogo korytarzy.

Parę akapitów dalej dobija czytelnika stwierdzeniem, że o istnieniu tych korytarzy wiedział wyłącznie Ishido. Wynika z tego, że to sam generał regularnie chadzał tam i wymieniał te pochodnie, czy tam kaganki.

11. No, właśnie:

(…) prowadzącej przez podziemny labirynt lochów pod zamkiem do jednego z kanałów przekopanych pod fosą i znanych tylko Ishido.

Mocno pachnie egipskim dramatem i „hurtowym” zarzynaniem budowniczych tego kanału. No, bo ktoś — nie sam Ishido — musiał kanał pod fosą przekopać. A skoro, zdaniem autora, wiedział o jego istnieniu tylko Ishido, to musiał wszystkich tych budowniczych wyrżnąć po skończonej robocie.

Na początku książki dowiadujemy się, że to „Taikõ wybudował zamek w Osace” i że przy tym „zaprzągł do budowy i wykopów czterysta tysięcy ludzi„. Nie jest więc możliwe, żeby nikt nie wiedział o istnieniu tych tuneli. Ponadto, Taikõ tuż przed śmiercią, za radą Toranagi, wyznaczył radę regentów ale nie zdążył się już z wyznaczonymi spotkać. Ani publicznie ani prywatnie. Nie miał więc możliwości przekazania Ishido informacji o tunelu.

Pozostaje więc egipska wersja, że tunele wykopano na rozkaz Ishido, już po śmierci Taikõ, i wszystkich budowniczych potem wycięto w pień. Dla mnie — nie do uwierzenia.

12. Ishido wyraził (z ogromnymi oporami) zgodę na wyjście z Osaki Mariko i paru kobiet. Później magicznie okazało się, że wyszli wszyscy. Kobiety, samuraje, służący, kucharze, etc itd.

5 komentarzy

Zostaw komentarz