Frank Herbert — Diuna

Tak się złożyło, że mój pierwszy kontakt z tą kultową powieścią nastąpił dopiero po czterdziestce. Mimo, że Herbertem zachwycał się już mój klasowy kolega, trzydzieści lat wcześniej. Powieść — jak się należało spodziewać — kupiła mnie w butach (szczególnie wersja audio w anielskiej interpretacji Krzysztofa Gosztyły). Dlatego znalazłem tylko kilka błędów.

Tradycyjnie, staram się spoilerować najmniej, jak to tylko możliwe, żeby nie psuć zabawy tym, którzy ciągle jeszcze są przed tą „ucztą”. Z tego też powodu, kolejność błędów losowa.

Siano, czyli forsa i inne niespójności

1. Żaden, absolutnie żaden lord, najeźdźca, król, czy imperator nie zgodziłby się na atak, którego koszty byłyby tak wysokie, że „całe wydobycie przyprawy przez pięćdziesiąt lat z trudem wystarczyłoby na ich pokrycie”. Żaden, w żadnym ze światów, czy to fikcyjnych, czy rzeczywistych.

Frank Herbert popełnił w pewnym momencie „mój ulubiony błąd”, który popełniają setki pisarzy w swych powieściach, i zawarł element całkowicie oderwany od logiki ekonomicznej. Zasady i relacje ekonomiczne (głównie: siła nabywcza pieniądza) pozostają niezmienne, niezależnie od tego, czy mówisz o świecie rzeczywistym, magicznym, teoretycznym i tak dalej. Gdyby bowiem owe relacje nie zachodziły, destrukcji uległaby gospodarka danego świata.

Nie trzeba tu nawet przytaczać żadnych konkretnych przykładów — że tyle kosztuje na Diunie krążownik, a tyle zarabia przeciętny urzędnik. Bo owe fundamentalne relacje ekonomiczne wynikają z matematyki, a nie ze specyfiki ekonomicznej danego świata.

2. Zupełnie inna sprawa, że gdy Thufir Hawat, mentat księcia Leto, podał zysk ze sprzedaży przyprawy z zaledwie jednego roku jej wydobycia na Arrakis, to wielu słuchającym tej kwoty aż zaparło dech, gdyż szła w miliardy. Kwota ta, przemnożona przez pięćdziesiąt lat wydobycia, byłaby astronomiczna, jeśli nie absurdalna.

Przeprowadzenie pojedynczego ataku na planetę, siłą kilkunastu legionów, w żadnym wypadku nie mogłoby kosztować aż tak astronomicznych kwot, bo… ponownie, zarwałaby się gospodarka. Nikt, nigdy w świecie Diuny nie prowadziłby wojen, gdyby ataki kosztowały tak gigantyczne kwoty.

3. Gurney Halleck zastanawia się kim jest nowy przywódca religijny Fremenów — „Muad’Dib”. To błąd, gdyż główny bohater powieści od samego początku, od momentu przyjęcia nowego imienia, nazywany był „Paul-Muad’Dib”. Słysząc takie imię, Gurney natychmiast dodałby dwa do dwóch, ale Frank Herbert straciłby bazę dla dodatkowego wątku, toteż to przemilczał.

4. Nic w powieści nie wskazuje na to, by Thufir Hawat nie był człowiekiem lub posiadał odległą od ludzkiej fizjologię. Zaś ludzka fizjologia nie zna czegoś takiego, jak „permanentna” trucizna, na którą podaje się antidotum latami, jak w przypadku Hawata. To bzdura. Trucizna albo zabija człowieka, albo jest usuwana z organizmu. Samoczynnie lub w wyniku działania antidotum.

Ciało ludzkie nie toleruje stałej obecności czegoś „nie swojego”. Wszystko co dostarczamy do organizmu (dowolną drogą) jest z niego usuwane prędzej czy później. Lub nas zabija.

Audiencja u imperatora

1. W ogóle nie trzyma się kupy wizja Alia machającej nogami lub biegającej po sali audiencyjnej jak małe dziecko. Człowiek zachowuje się zgodnie z wiekiem umysłu, nie ciała. Jeśli czterdziestolatek będzie miał umysł dziecka, to będzie zachowywał się jak dziecko, nie jak dorosły. I odwrotnie — czterolatka o umyśle dorosłego, będzie zachowywała się jak dorosły, nie jak małe dziecko.

2. W odpowiedzi na przesłuchanie imperatora, baron mówi, że „biegunowe obszary polarne są otwarte dla wiatru i czerwia, toteż w ogóle nie ma na nich przyprawy”. Trudno wyczuć, jak rozumieć to zdanie. Po pierwsze, cała powierzchnia pustynnej Arrakis była otwarta dla wiatru i czerwia. Po drugie — ani jeden, ani drugie nie miało najmniejszego związku z obecnością przyprawy.

3. Kontynuując powyższy wątek, baron mówi, że kiedyś tam badano te tereny, ale zaprzestano tego, jako że było to nieopłacalnie kosztowne, bo stracono wiele ornitopterów. Autor powieści nie tłumaczy, jakim cudem stracono te maszyny. Wcześnie opisuje wyraźnie, że ornitopter może zostać albo zestrzelony z ziemi albo zgubiony (rozbity) w burzy piaskowej. Żadne z tych zdarzeń nie występowało na obszarach podbiegunowych.

4. Kończąc powyższy wątek, Vladimir stwierdza, że… „na obszarach podbiegunowych występuje czysty piasek”. Ke? To na podstawie czego niby wcześniej obaj z imperatorem nazywali je obszarami polarnymi? Polarny, to raczej lód, nie piasek.

5. Alia, opisując barona, używa słów: „Zbyt stary by udźwignąć swoje ciało”. Nie powinno być przypadkiem „zbyt gruby, by…”? Wiek nie ma niczego wspólnego z dźwiganiem kałduna. Widziałem grubasów mających po mniej niż trzydzieści lat i cielsko tak wielkie, że nie byli w stanie sami przemieszczać się, bez pomocy chodzika czy wózka inwalidzkiego.

„Superhiroł”

W „Diunie”, zwłaszcza w rodzie królewskim, wszyscy zdają się znać na wszystkim:

1. To, że lekarz domowy (doktor Wellington Yueh) znał dokładne wagi członków rodziny książęcej jest absolutnie oczywiste. To, że człowiek z taką wiedzą i pozycją potrafił rozbroić system obronny nie tylko zamku, miasta, ale i całej planety, jest absolutnie absurdalne.

Autor w żaden sposób nie tłumaczy, jakim cudem udało się lekarzowi zdobyć niezbędną wiedzę. Ani jakim cudem dokonał tego w tak zwinny i przebiegły sposób, że musiał na swojej drodze usunąć jedynie ochmistrzynię i jednego strażnika, a nie cały tabun tajnych szpiegów i jawnych ochroniarzy. Wątek moim skromnym zdaniem mega niedopracowany. W zasadzie, zupełnie olany.

2. Księżna Jessica zna się na aerodynamice lotu i wie dokładnie, jak zachowają się skrzydła, gdy ornitopter zostanie ustawiony w taki, a nie inny sposób wobec nacierającego wiatru? Księżna?

3. …nie ma za to pojęcia, że uciekając przez pustynię, należy poruszać się graniach wydm, a nie po ich piaszczystych zboczach, w których grzęzną nogi, spowalniając ucieczkę. Dopiero syn musi jej uświadomić ten oczywisty dość fakt.

4. Jej syn, Paul, potrafi za to w wieku kilkunastu lat pilotować ornitopter w sposób, w jaki nie potrafią najlepsi i najbardziej doświadczeni piloci. Wyssał z mlekiem matki?

5. Ba, mało tego! Mimo, że jest nastolatkiem, bez większych problemów potrafi… przewiesić sobie przez ramię matkę (dorosłą kobietę, w początkowej ciąży!) i z nią na ramieniu ujść osuwającej się ścianie piasku. Zadrżałem na samą myśl…

Choroba Paula

1. Paul, po kilku latach spędzonych na pustyni, zmienił się we Freemena pod względem stylu życia, bycia, myślenia i zachowania się. Natomiast twierdzenie (przez jego matkę), że równocześnie jego krew uległa zmianie na fremeńską jest chyba daleko posuniętą bzdurą.

2. Na pytanie Chani, podczas choroby Paula, czy mają w siczy stworzyciela, Jessica odpowiada, że tak, nawet kilku. Są rzekomo potrzebni, bo ostatnio Freemeni wyprawiają bardzo wiele rytualnych spotkań. Do których potrzebują mnóstwa przyprawy. Sęk w tym, że stworzyciele byli trzymani w siczach tylko po to, by dawać dostęp do wody życia. Obecność (lub nie) stworzyciela w siczy nie miała nigdy żadnego związku z dostępem do przyprawy.

Wprost przeciwnie — na początku powieści jest wyraźnie wyjaśnione, że każde nowoodkryte przez ludzi źródło przyprawy szybko ściąga do niego stworzyciela. To ludzi, w pewnym sensie, gwarantowali stworzycielom dostęp do przyprawy, a nie na odwrót.

3. Paul łyknął „kropelkę wody życia” i trucizna w niej zawarta natychmiast „wycięła go” na trzy tygodnie. Nie jest w żaden sposób wyjaśnione, jakim cudem druga nieprzetworzona kropla tej samej trucizny, podana mu przez Chani, nie tylko nie zabiła go, ale wręcz uzdrowiła.

4. Po przebudzeniu się, Paul twierdzi, że udało mu się przetworzyć wodę życia, na dowód czego wypija spory haust trucizny i nic mu się nie dzieje. Jakim cudem Jessica, po przetworzeniu, żyła bez żadnych problemów, zaś Paul wpadł w trzytygodniowy trans pod wpływem trucizny?

Atak na Arrakis

1. Paul twierdził, że ich trójka nie zostanie zaatakowana, bo przeciwnicy są przekonani, iż używają tarcz. Przecież byli na pustyni! Każdy, nawet dziecko, kto usłyszał choć raz o Arrakis, wiedział że używanie tarcz na pustyni jest absolutnie nie możliwe, bo natychmiast ściągają one czerwie.

2. Powtórka pierwszego błędu, z samego początku wpisu. Podczas ataku na Arrakis imperator zebrał jeszcze wojsk i sprzętu niż podczas najazdu Harkonnenów kilka lat wcześniej. Skoro tamten pierwszy atak miał kosztować tyle, że „pięćdziesięcioletnie zbiory przyprawy z trudem pokryją koszty”, to ten drugi, imperatorski, pewnie z dwa razy tyle.

Razem do kupy mamy więc dwa najazdy, w ciągu 3-4 lat, których koszt był rzekomo tak absurdalnie wysoki, że całkowite planetarne zbiory przyprawy przez kolejne sto dwadzieścia lub więcej lat miały iść tylko na ich pokrycie. Po raz kolejny rodzi się więc kolokwialne pytanie: Kto za to płaci, panie? Bzdura piramidalna.

3. Jakby tego wszystkiego było mało, na sam atak był powstrzymywany w celu poszukiwania Paula. Zaś poszukiwania tej osoby wynikały z faktu, iż atakujący wiedzieli, że może on zniszczyć całą przyprawę na planecie!

Krótko mówiąc, najmądrzejszy rzekomo mózg taktyczny i strategiczny na świecie — imperator — zgadza się na dwa ataki planetarne, w wyniku których prawdopodobnie nie zyska absolutnie nic i za które w całości będzie musiał zapłacić z własnej kieszeni. To już jest bzdura podpierana pierdołą.

Ostateczna rozgrywka

1. Fremeni znają wszystkie trucizny wszechświata. Serio. Dasz im nóż i są w stanie sprawdzić, czy na pewno nie jest zatruty. Jakiś bogaty asasyn, mający dość kasy by opłacić Gildię, mógłby przewieźć jakąś zatrutą broń przez pół wszechświata, a nigdy nie opuszczający Arrakis Fremeni by ją znali. No, moc po prostu!

2. Decyzja o tym, że Feyd-Rautha będzie walczył mieczem imperatora, a nie własnym nożem, zapadła w ostatniej chwili, tuż przed samą walką. Rodzi się więc pytanie, jak dowiedział się, że broń imperatora jest natarta środkiem nasennym? Lub w którym momencie dodał go samodzielnie? Skoro cały czas był pod strażą Fremenów.

3. Feyd-Rautha miał przy udzie zatrutą igłę. Magiczną wprost! Mogła bowiem zmieniać rozmiar. Najpierw była tak mikroskopijnie mała, że Paul dostrzegł ją dosłownie w ostatniej sekundzie i tylko cudem uniknął zranienia i zatrucia. Za chwilę zmieniła się w gigantyczne wrzeciono, które przygwoździło właściciela do piachu areny tak skutecznie, że ten nie potrafił nawet drgnąć, by uniknąć nacierającego Paula i jego cięcia mieczem.

Pozostałe błedy

1. Trudno uwierzyć, że dudnik jest urządzeniem, które potrafi zwabić gigantycznego czerwia z odległości wielu mil i jednocześnie jest małym, kieszonkowym urządzeniem, które każdy Fremen nosi przy sobie.

2. Frank Herbert ani jego bohaterowie jakoś nie potrafią zdecydować się, jakich rozmiarów jest i do czego służy rusznica laserowa. Na początku jest to broń ręczna, potem okazuje się, że przy jej pomocy można łatwo pociąć na szczątki cały wielki statek kosmiczny. To chyba nie ten sam kaliber, jakby nieco…

3. Mentat księcia Leto twierdził w pewnym momencie, iż to, że winna Jessica, jest absolutnie niepodważalne i „wszystko o tym świadczyło”. Mimo, że do tego miejsca powieści jedynym dowodem (i to — jak sam mentat przyznawał — bardzo poszlakowym) były nadpalony malutki skrawek przechwyconego listu, z jednym, czy dwoma zdaniami. Wszystko inne poza tym to były najczystsze domysły i pomówienia.

4. Przed pojedynkiem autor kreśli Jamisa jako tępego i narwanego, skorego do każdej bitki pustynnego żołdaka, który ślepo wierzy prawu siczy i zrobi wszystko, by wyzwać innych na pojedynek. Po jego śmierci nagle okazuje się, że był to mądry, roztropny, przyjacielski i dbający o wszystkich człowiek-dusza.

5. Akcja powieści dzieje się w alternatywnym świecie i w bliżej nieokreślonym czasie. Dlatego nawiązanie przez barona Valdimira to całkiem „tutejszego” i „współczesnego” mitu o Prometeuszu jest trochę mocno słabe.

Zostaw komentarz