Robin Cook — Napad

Jedna z idei książki – opisana już na okładce i w streszczeniach: „(…) Senator stawia także inny warunek, komórki macierzyste, które zostaną umieszczone w jego mózgu, muszą zawierać geny pobrane z… Całunu Turyńskiego” – może spowodować na początku szok. Lekki lub ciężki. Ale jest ona całkiem sensownie wytłumaczona w książce i w efekcie nie ma się wrażenia naciągania.

Książka poza tym jest całkiem ciekawym studium jak daleko człowiek jest w stanie się posunąć (szczególnie, jeśli chodzi o kompromisy moralne) dla realizacji celu, który stanowi być albo nie być jego firmy i w zasadzie całego dotychczasowego życia.

Powieść — jak to zwykle bywa u Robina Cooka — roi się od błędów. Czasem ordynarnych.

Prolog

1. Jest to jedna z dwóch wysłuchanych przeze mnie książek Robina Cooka, co do której nie mam bladego pojęcia z czym związany jest tytuł?

Napadów w tej książce było co najmniej kilka – wściekłości, choroby Alzheimera, kaszlu, raz nawet jeden makaroniarz, człowiek mafii napadł amerykańskiego profesorka. Zdarzył się nawet napad w postaci molestowania seksualnego, ale to wszystko były wydarzenia epizodyczne, mające niewielki lub żaden wpływ na akcję utworu.

I szczerze mówiąc, do dziś nie wiem, co autor chciał osiągnąć nadając książce taki, a nie inny tytuł?

2. Wstęp do powieści zawiera intrygujące czytelnika wyznanie senatora Butlera, jednego z bohaterów drugoplanowych, dotyczące tego, co zamierza zrobić z głównym bohaterem. Smutne jest to, że autor zapomniał jednak o tym wątku i go nie rozwiązał. Senator umiera, sekretny plan nie zostaje wcielony w życie, a czytelnik zostaje z niczym.

3. Na dworze panuje od kilku godzin zero stopni Celsjusza. Mimo to:

Pojawiające się w ciągu dnia kilkukrotne, krótkotrwałe opady śniegu przeszły w nieustający, intensywny deszcz.

Deszcz zimą chyba raczej nie pada.

Włochy

1. Główny bohater ma naprawdę psi ranek i ostatecznie postanawia przed terminem wymeldować się z hotelu i wracać do domu. W recepcji dowiaduje się, że nieznana mu osoba dzwoniła z lokalnego numeru i prosiła o bardzo pilny kontakt. Bohater, ze względu na zły humor, wyrzuca kartkę, argumentując swojej towarzyszce, że… nie ma zamiaru tracić resztek swojej godności.

Eeee… Ke? A co ma godność wspólnego z oddzwonieniem do nieznanej osoby?

2. Bohaterowie spędzają jeden dzień w Turynie, we Włoszech. Następnego dnia mają udać się do Londynu. Mają do wyboru lot z przesiadką we Frankfurcie, w Niemczech lub w Paryżu. Wybierają tą drugą trasę, pierwszą określając jako „nadkładanie drogi”. Choć tak naprawdę w linii prostej (uśredniona trasa samolotu) jest to ledwie 200 km różnicy. Czyli przy prędkości przelotowej samolotu ledwie 15 minut różnicy. Prawie niezauważalne. Dlatego wydaje się, że wybór trasy powinien opierać się na takich czynnikach, jak czas na przesiadkę, czy cena biletu niż odległość.

3. Włamywacz (ksiądz ! :) zabiera pozostawiony w pokoju hotelowym drugi klucz do pokoju „na wszelki wypadek” i chowa go w kieszeni. Chwilę później zostaje zaskoczony przez gości hotelowych ich nagłym i niespodziewanym przybyciem, więc chowa się za zasłoną, za którą ze względu na sytuację spędza przeszło dwie godziny. Tuż przed ponownym wyjściem gości, ci „przeszukując pokój hotelowy” odnajdują drugi klucz do pokoju, zabierają go i wychodzą. Błąd techniczny autora czy boskie sprawstwo Opatrzności? :)

4. Robin Cook nigdy nie był na żadnym lotnisku albo świadomie zignorował fakt, że wypożyczalnie samochodów są czynne tak długo, jak porty lotnicze; czasami nawet całą dobę. Dlatego hasełko jednego z głównych bohaterów, o siódmej rano: „Nie sądzę, by o tej porze wypożyczalnie samochodów były otwarte” jest kompletnie pozbawione sensu.

5. Ksiądz-włamywacz niemalże siłą zawraca głównych bohaterów z kolejki do odprawy samolotowej, ostrzegając ich (słusznie), że zostaną przy tej okazji aresztowani. Następnie wywozi ich samochodem przez granicę państwa, bo rzekomo wszystkie lotniska i porty morskie zostały obstawione przez karabinierów.

Główni bohaterowie nie znają w ogóle tego człowieka, ale pod wpływem dość „ognistej” sytuacji decydują się uciekać razem z nim. Po drodze zadają wiele słusznych i oczywistych pytań, na które nie uzyskują odpowiedzi, bo ksiądz zasłania się immunitetem duchownego i delikatnością sprawy.

Nie wiem, co to „immunitet duchownego” (słyszałem o „tajemnicy spowiedzi”, ale to chyba inna bajka). Wiem natomiast, że autor powieści wykreował głównych bohaterów-kretynów.

Bahama

1. Wyspy Bahama (stolica Nassau) to raj podatkowy i eldorado malwersacji finansowych. Mimo to kreowani przez autora Włosi (mafia) kojarzą wyjazd do Nassau wyłącznie z wakacyjnym wypoczynkiem i żadnemu z nich (a jest ich aż czworo) nie potrafi przyjść do głowy, że jednak można jechać na Bahama w sprawach zawodowych.

2. Na Wyspach Bahama obowiązuje ruch lewostronny. Bohaterowie nie potrafią zorientować się o tym na podstawie ruchu pojazdów na drogach. Dociera to do nich dopiero po kilkunastu minutach jazdy taksówką do centrum… Tak, to są naukowcy z doktoratami, parający się genetyką.

3. Mimo ruchu lewostronnego – pojazdy są wyposażone (jak w Polsce) w kierownicę po lewej stronie. Jak to możliwe? Nie wiem. Niestety, nie jest wytłumaczone. Jeden z bohaterów zadaje nawet pytanie o ten ewenement, a czytelnikowi pozostaje skomentować to jedynie „No, właśnie!”, bo autor w żaden sposób nie wyjaśnia tej „ciekawostki”.

Różne

1. Dzwoni telefon komórkowy. „Kto to może być? Niewiele osób wie, że tu jesteśmy?”. Przypomina dowcip, w którym blondynka chwali swojego faceta (po odebraniu telefonu komórkowego) za to, że ten wiedział, iż jest w sklepie spożywczym!

2. „Słuchała w ciszy, nawijając kabel telefonu na palec wskazujący”. W komórce? Ło, fuck!:)

3. Wyobraźmy sobie taką sobie sytuację. Mafia włoska przysyła do ciebie płatnego zabójcę. Ten solidnie daje ci w dziób i ostrzega, że jeśli nie zrobisz tego, co ci każą, to wróci i cię zabije. Ich rozkazy wynikają z niezrozumienia sytuacji, więc nie możesz zrobić tego, co ci każą.

Co powinien zrobić w takiej sytuacji rozsądny człowiek? Spier… gdzie pieprz rośnie? Nie…

Zdaniem autora i wykreowanego przez niego bohatera-kretyna, w świetle powyższego, najbezpieczniejszym i najrozsądniejszym posunięciem jest pozostawanie w tym samym hotelu, nie zmienianie nawet numeru pokoju hotelowego, niewynajmowanie ochroniarza, paradowanie otwarcie po dość małym miasteczku i ogólnie bimbanie sobie na ostrzeżenia włoskiej mafii.

Przecież to są tylko tacy „italiano stupido”, których można olać. Nie trzeba również dzwonić do brata partnerki, który jest członkiem owej mafii, by choć spróbować wyjaśnić mu sytuację. W każdym razie, z takiego założenia wychodzą główni bohaterowie książki.

4. Co niezwykle rzadkie i zaskakujące, prolog tej powieści dzieje się w zaledwie kilka minut po zakończeniu się ostatniego rozdziału i całej akcji. Oryginalne, szkoda tylko, że co najmniej kilka wątków pobocznych nie zostało przy okazji rozwiązanych.

Zostaw komentarz