Stanisław Lem — Śledztwo
Po dramatycznie i żenująco kiepskim Dariuszu Rekoszu, musiałem zaserwować sobie kurację regenerującą polegającą na codziennym przyjmowaniu porcji wysokoskoncentrowanej klasyki najwyższych lotów. Wybór padł na Lema i jego tak skrajnie różną od pozostałych powieść sensacyjno-kryminalną „Śledztwo” z 1968 roku (ukończona dziesięć lat wcześniej).
Lem to absolutny absolut doskonałości pisarskiej (tylko takich pisarzy wydaje Wydawnictwo Literackie), więc znalezione przeze mnie w „Śledztwie” błędy są raczej małego kalibru. Niemniej, fajnie jest mieć takiego pisarza „w blogu”.
Treść
1. Moim skromnym zdaniem mocno naciągany jest fakt, że Sciss wziął pierwszy z brzegu czynnik do porównania i od razu trafił. Szukał powiązania miedzy nietypowymi zdarzeniami (opowiedzianymi w powieści) a typowym czynnikiem statystycznym. Jako pierwszy zbadał korelację do zapadalności na raka i… trafił w sedno.
Tak naprawdę, to nietypowe wydarzenia można (strzelając) próbować porównywać do miliona znanych czynników: wypadków drogowych, obserwacji UFO, cielenia się krów, głosów oddanych w okręgach wyborczych, pływów morskich, długości rzek itp. itd. W rzeczywistości odnalezienie relacji, którą Sciss znalazł w kilka tygodni, mogłoby zająć całe lata lub nigdy nie nastąpić.
2. Bardziej jako ciekawostka niż błąd. Lem używa czasem zupełnie zmyślonych nazw stacji kolejowych (np. Cross Row), a czasem istniejących, ale zamkniętych na długo przed rokiem napisania powieści (np. Camberwell, zamknięta dla ruchu pasażerskiego w 1916 roku).
3. Przejazd z Londynu do Edynburga zabierał w latach pięćdziesiątych XX w. ok. 7 godzin pociągiem i ok. 9 godzin samochodem. Trudno więc uwierzyć, że — borykającą się z wiecznym niedofinansowaniem i ciągłymi cięciami budżetu — policję londyńską stać byłoby na wysłanie policjanta śledczego w taką podróż samolotem. Szczególnie w przypadku sprawy praktycznie już zamkniętej, która budzi minimalne zainteresowanie prasy i pewnie błyskawicznie trafi do archiwum.
4. Wychodząc od Gregory’ego, Sheppard pyta, gdzie jego płaszcz oraz którędy się wychodzi. Mimo, że sam wszedł do mieszkania porucznika, własnoręcznie rozebrał się i odwiesił płaszcz. Siedział przy biurku i czekał, gdy Gregory wrócił po jedenastej w nocy z spotkania w domu Scissa.
Język
1. Krople (wody?) na twarzy:
Nie widząc otoczenia, ciemnej ulicy, nie czując ściekających po twarzy kropel, szedł, nie pamiętając, dokąd idzie (…)
Pod drodze do komisarza, wieczorem, mróz był tak mocny, że Gregory słyszał zamarznięte kałuże, chrupiące pod jego stopami, gdy w nie wchodził. Trzy godziny później, tuż przed północą, raczej trudno spodziewać się aż takiej odwilży, by ludziom woda lała się z czapek na twarze, prawda?
2. Najpierw jest powiedziane, że Gregory spotykał się z Kinseyem, aby sfinalizować zamianę mieszkania. Potem okazuje się, że żaden z tej dwójki nie był właścicielem mieszkania (toteż o żadnej zamianie nie może być mowy). Kinsey jedynie wynajmował pokój w posiadłości państwa Fenshaw. Zwalniając go, postanowił znaleźć kogoś, kto odnajmie go po nim. Takim sposobem Gregory stał się najmującym Fenshawów.
3. Problemy ze zmieniająca się pogodą występują też nieco dalej:
(…) szedł za nimi, wachlując się kapeluszem.
Raczej trudno uwierzyć w gorąco wymagające wachlowania się rankiem, po nocy, gdy mróz ścinał kałuże cienką warstwą lodu. To był zdaje się późny luty.
4. Jeszcze taka drobnostka językowa:
Można było odczytać złoty napis „nieutule — żalu”.
Czego by nie obwiązać i jakiejkolwiek wstążki by nie użyć, patrząc z dowolnego kąta zawsze widzi się cały fragment. Początek, środek lub koniec napisu. Nie da się tak obwiązać czegoś wstążką, by był widoczny początek i koniec napisu, a środek nie. Bo wstążka musiałaby być wklęsła.
5. Fragment z żebrakiem zawiera chyba dwa wzajemnie sprzeczne stwierdzenia.
Najpierw to:
Był policjantem, a przepisy policyjne zakazywały żebraniny. (…) Odmawiał datków żebrakom, choć nie miało to uzasadnienia ani w jego charakterze, ani w zawodzie.
Skoro przepisy zakazywały to niechęć do dawania raczej była wprost uzasadniona zawodem.
Potem to:
Odmawiał datków żebrakom (…). Mimo to (…) nic żebrakom nie dawał.
Tu już jest chyba ewidentny błąd językowy. Zdania te zdecydowanie powinny brzmieć: „Odmawiał datków żebrakom (…) więc (…) nic żebrakom nie dawał”.
6. Pierwsze spotkanie u Inspektora:
(…) odezwał się daleko silnik samolotowy stłumiony przez mgłę.
Eee… od kiedy mgła może tłumić dźwięki?
Matematyka
1. Też taka drobnostka, ale… nigdzie nie jest wyjaśnione, czemu południowo-wieczorna zmiana konstabla Atkinsa trwała sześć godzin (17:00-23:00), a nocna Sticksa — tylko cztery (23:00-03:00).
Bardzo rzadko kiedy stosuje się mieszane zmiany, o różnej długości trwania, bo wprowadza to duży narzut menedżerski, żeby to ogarnąć sprawiedliwie i zgodnie z prawem. Prawie zawsze stosuje się trzy zmiany ośmiogodzinne lub cztery sześciogodzinne na dobę.
2. Teoria Scissa jest tak boleśnie naciągana, że aż nierealna według mnie:
Mianowicie iloczyn czasu, jaki upłynął między dwoma wypadkami, i odległości dzielącej dwa kolejne miejsca zniknięcia ciał od centrum staje się wielkością stałą – gdy pomnożyć go przez różnicę panującej w obu razach temperatury…
Mimo to, nie tylko policjanci „łykają ją, jak łabędzie chleb”, ale jeszcze prowadzą śledztwo z góry zakładając, że ewentualny sprawca z pewnością zna ową prawidłowość i dokonuje kolejnych czynów zgodnie z nią.
3. Trudno uwierzyć, że naukowiec takiej klasy, jak Sciss, popełnia tak banalny błąd, jak wyliczenie prawdopodobnej długości swojego życia tylko na podstawie długości życia jego rodziców.
Nie dość, że nie bierze pod uwagę miliona innych czynników, które wpływają na długość ludzkiego życia, to jeszcze opiera swoje wyliczenie na wartościach zupełnie bez znaczenia. Nie ma bowiem żadnej korelacji między długością życia ludzi i ich potomków.
Być może zapędzam się na manowce, ale według mnie te wszystkie trzy przypadki:
- korelacja wydarzeń stanowiących treść powieści z zapadalnością na raka,
- rzekomy związek między czasem i odległością miejsc zdarzeń a temperaturą,
- szacowanie długości swojego życia na podstawie długości życia rodziców,
czynią z tego bohatera nie doktora statystyki ale pospolitego głupka. Nie trzeba bowiem być naukowcem, statystykiem, by wiedzieć, że każdy z tych trzech wymienionych związków nie ma prawa istnieć i jest wyssany z palca.
Korekta
1. Korektor nie znał / nie uznawał błędu polegającego na powtórzeniu w dwóch sąsiadujących zdaniach tego samego nazwiska. Kilka razy spotykamy się więc z „Gregory” lub „McCatt” w dwóch następujących po sobie zdaniach. Mimo, że aż się prosi, by w użyć: „Gregory” + „porucznik” i „McCatt” + „naukowiec” lub podobne rozwiązania.
Problem ów dotyczy tylko nazwisk bohaterów. Inne powtórzenia raczej nie występują.
2. Tu z kolei mamy przeoczone podwójne zaprzeczenie zupełnie zmieniające sens zdania (oraz błędny zapis wyrazu „donikąd”):
Gdybym mógł panu radzić – zauważył Sheppard – proszę raczej zrezygnować z biblijnych analogii, bo to nie prowadzi do nikąd
W tym jednak przypadku błąd został zauważony i poprawiony w kolejnych wydaniach:
Gdybym mógł panu radzić – zauważył Sheppard – proszę raczej zrezygnować z biblijnych analogii, bo to prowadzi donikąd.
3. Po stu siedemdziesięciu stronach bardzo fajnego łamania tekstu, korektor nagle dostał kręćka (ew. wyjechał na urlop i powierzył pracę komuś innemu) i zaserwował czytelnikowi literalnie pięć stron lanego tekstu w postaci jednego akapitu.
Mimo, że jest w nim co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście tzw. „ujęć kamery”. Mamy więc:
- przyjście Gregory’ego do restauracji,
- obserwacja Scissa z kilku miejsc,
- przybycie kobiety do naukowca,
- ich długa rozmowa i wyjście potem ich obu,
- zabranie karteczki przez porucznika,
- pościg za samochodem statystyka,
- parkowanie, wyjście i odprowadzenie dziewczyny,
- powrót Scissa do samochodu…
…uff, a to wszystko w jednym akapicie!
Na dobrą sprawę mamy więc tu znacznie więcej akcji i wydarzeń, niż wcześniej mieliśmy w całych rozdziałach. Niepołamane w żaden sposób i wtłoczone w jeden akapit. Paskudnie się to czyta!
Korektorzy kolejnych wydań też nie uznali tego za błąd i zostawili ów długaśny fragment bez zmian.
Zakończenie
Rzekome wyjaśnienie zagadki (uwaga, spoilery!), podane na końcu powieści, zawiera według mnie sporo błędów.
1. Z różnych fragmentów dowiadujemy się o firmie transportowej Mailera, że:
- zatrudnia 218 kierowców,
- ma sto samochodów w bazie,
- każdy kierowca jeździ co trzy lub pięć nocy,
- firma obsługuje cztery trasy i sześć miast docelowych.
To jest matematycznie niemożliwe i ekonomicznie bez sensu! Dwustu dwudziestu kierowców (w zaokrągleniu) i sto samochodów w firmie, która obsługuje sześć miast co kilka dni?
2. Do tego jeżdżą po dwóch… połowę trasy:
(…) dojechawszy do celu, szofer zostawia pomocnika, aby pomagał przyy przenoszeniu towaru do magazynów, i wraca sam.
To już jest kompletny bezsens. Koszty podróży powrotnej takiego pomocnika, dzień w dzień, byłby zabójcze dla budżetu firmy.
3. Przestępstwa miały miejsce zwykle około 2-3 w nocy, a Sheppard sam przyznaje, że do zupełnego sfiksowania kierowca potrzebował wcześniej jechać ok. dwie godziny we mgle. Nie miał przy tym świadka, czyli wracał już po odstawieniu towaru. Oznaczałoby to, że towary „na rano” faktycznie były dostarczane o północy. Raczej trudne do uwierzenia.
Towary „na rano” faktycznie dostarcza się koło 4-5 rano, czasem nawet później. Jakoś nigdy nie słyszałem o firmie, która otwiera się o północy, by przyjąć towar. Co innego, gdy towar przywozi się rzadko i jedzie z bardzo daleka. Wówczas faktycznie rozładunek następuje gdy „auto podjedzie”. Ale nie w przypadku regularnych, codziennych przewozów.
4. Nigdy nie słyszałem też o firmie, która świadczenie usług transportowych uzależnia od pogody:
W miarę pogarszania się warunków podróży dyspozytor Mailera wyznacza szoferom jazdy w rosnących odstępach czasu. (…) czas, liczony w dniach, między dwoma wyjazdami – proporcjonalnie rósł (…)
…i uzależnia to tak bardzo, że gdy warunki są kiepskie, to po prostu danego dnia nie wyjeżdża na trasę i nie dowozi towaru. Trochę bez sensu z punktu widzenia zasad prowadzenia biznesu.
5. Sheppard twierdzi, że motory pracowały na mrozie gorzej. Hm… mi się zawsze wydawało, że im gorszy mróz tym trudniej odpalić samochód. Ale gdy już silnik wystartuje, to raczej temperatura nie robi mu różnicy i nie wpływa na jakość pracy.